niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 12: Głupia wymówka


Violetta

Szczęście mnie rozrywa. Prawie jestem z Leonem. Gdyby nie Fran i Fede coś by się stało. Nie mogę zapomnieć co mi wtedy powiedział

-Nie rozumiem.- powiedział lekko marszcząc brwi. Siedzimy na lace w parku i rozmawiamy. O tym co stało się wtedy w domu Verdasów. Tłumaczę mu, że ten pierścionek Fabien kupił dla swojego przyjaciela,a ja chciałam go przymierzyć.
-Więc między tobą a tym baranem nic nie ma?- cicho się upewnił. Energicznie pokiwałam głową i szeroko się uśmiechnęłam.
-Zawsze kochałam i będę kochać tylko ciebie.- powiedziałam patrząc w jego zielone oczy. Chwyciłam jego rękę i mocno ścisnęła. Popatrzył na nasze dłonie i uśmiechnął się do nich. Gdy podniósł głowę na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
-Ja ciebie, też kocham i jak tak bardzo wam zależy to pomogę.- powiedział nadal się uśmiechając.
-Zależy mu.- poprawiłam go.
-Jak tam chcesz, ale nie mieszaj mnie w to.- rzucił znudzony. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Leon, to znaczy, że znowu możemy być razem?- zapytałam z nadzieją w głosie. Tak bardzo tego pragnęłam Szatny nic odpowiedział, ale przysunął się bliżej. Głośno złapałam powietrze i lekko rozchyliłam usta. 

Jego usta i moje wargi dzieliły ledwie kilka centymetrów. No ale oczywiście musiała pojawić się ten jak to Leon nazwał "baran" i wszystko przerwać.
No może i dobrze zrobił, ale i tak jestem na niego zła.Powinnam dziękować a tu się wściekam. Przez niego uniknęłam niepotrzebnych pytań i podejrzeń, choć i tak wiem, ze coś już trybią.
-Violetta, wychodzę.- z rozmyśleń wyrwał mnie głos Fabiena. Usłyszałam kroki zbliżające się do salonu, a potem  zobaczyłam i mojego "narzeczonego". No nie powiem wyglądał fajnie. Rozpięta koszula, czarne spodnie i supy. Włosy jak zawsze postawione na żelu. Popatrzył na mnie  spodem łba.
 - Jest piątkowy wieczór, a ty  siedzisz przed telewizorem i wyglądasz jak potargana wiewiórka.- powiedział obserwując mnie. Spiorunowałam go wzrokiem.
-No bo mój ukochany wygląda zabójczo i idzie do jakiejś blondi.- powiedziałam sarkastycznie. Podniosłam się leniwie z kanapy i stanęłam na przeciwka niego.
-A moja narzeczona jest przeciwieństwem mnie.
-Nie nazywaj mnie "twoją narzeczoną".- warknęłam groźnie.
-A ja nie jestem "twoim ukochanym".- "Jak by tu się mu odgryźć" pomyślałam pośpiesznie. -Cięta riposta?- kpił ze mnie. Pokiwałam z niedowierzaniem głową i wyminęłam go. -To co idziesz się spotkać z Leośkiem?- usłyszałam jego głos za moimi plecami. Ciężko westchnęłam. Nie chciałam z nim teraz o ty rozmawiać. Gdy weszłam do kuchni otworzyła lodówkę i wyjęłam z niej karton z sokiem.
-Odpowiesz mi?- zapytała opierając się o blat. Wlepił we mnie swój wzrok. Bardzo mnie tym irytował.
-Fabien, czy ty nie masz nic lepszego do roboty tylko wypytywanie mnie jak tam między mną a twoim bratem? - warknęła poirytowana.Zmarszczył brwi i pokręcił głową. -Idź bo ci blondi ucieknie.- wskazałam ręką na drzwi.
-Okej rób jak chcesz a i jutro wieczorem mamy kolację u moich rodziców i vice prezesem firmy ojca. Oni koniecznie muszą mnie poznać. Nie zapomnij mi o tym przypomnieć.- rzucił wychodząc. No nie ja mam mu to przypomnieć, co ja sekretarka jego. "Nie doczeka się" pomyślałam z przekonaniem.
Nagle jak ktoś wchodzi do kuchni i zatrzymuje się za mną.
-Nie denerwuj mnie bardziej.- warknęłam nie odwracając się, bo najpierw myślała, że to brunet, ale potem zwątpiłam. Poczułam te perfumy i jak oparzona odwróciłam się . Stał tam mój Leon. Miał lekko zmarszczone brwi.
-Jeszcze nic nie zdążyłem zrobić.- powiedział zdziwionym głosem. Lekko się uśmiechnęła i przytuliłam się do prawdziwego ukochanego.
-Myślała, że to Fabien.- wyjaśniłam przytulając policzek do jego klatki piersiowej.
-A co zrobił?- zapytał rozbawiony. Lekko się odsunęłam i chwyciłam wcześniej wyjęty sok.
-Porównał mnie do potarganej wiewiórki i kazał mi przypomnieć mu, że jutro ma kolacją z rodzicami.- wyjaśniłam znudzona.
-On już chyba się nie zmieni. Choć jak wychodził to nie był wściekły.
-Kpił ze mnie.- sprostowałam .
-A dlaczego tak cię nazwał?- dopytywał się.
-Bo w piątkowy wieczór siedziałam przed telewizorem.- wyjaśniłam chwytając go za rękę i pociągnęłam bliżej.
-A pro po, może gdzieś pójdziemy. Szczerze to zgadzam się z Fabienem.-  powiedział przyglądając mi się. Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam usta.
-Ty też uważasz, że wyglądam jak wiewiórka?- zapytałam z oburzeniem.
-Nie o to mi chodzi.- murknął przeczesując ręką włosy.
-To o co?- bąknęłam niezadowolona. Szatyn westchnął i podszedł jeszcze bliżej. Jedną ręką chwycił za talie, a drugą przyłożył do policzka. Jak mi dobrze. Mogłabym stać w tej pozycji godzinami.
-Jesteś naprawdę piękna.- szepnął zatapiając się w moich oczach. Przybliżył się bardziej. Zamknęłam oczy, a potem poczułam jego usta na moich. Tak bardzo za nim tęskniłam. Moje ciało aż płonęło.
-Hej Violu, jesteś tu gdzieś?!- oderwaliśmy się od siebie jak oparzeni. To był głos Włoszki. Leon bez słowa wbiegł do niewielkiego pokoju dołączonego do kuchni. Taki na jakieś bibeloty.
Ręką szybko odgarnęłam włos i poprawiłam lekko pogniecioną koszulkę.
-W kuchni!- odkrzyknęłam a nie całe 10 sekund później w  kuchni pojawiła się czarnowłosa. Na mój widok się uśmiechnęła. Odwzajemniłam jej gest.
-Cześć, przepraszam. Dzwoniłam, ale ty nie odbierałaś. Postanowiłam odwiedzić cię. - Wyjaśniła dziewczyna nie spuszczając ze mnie wzroku. Obserwowała mnie jak jastrząb. To było dość dziwne uczucie. Na pewno coś podejrzewała.
-Nic się nie stało.- powiedziałam lekko zdyszana. "O kurde" tylko teraz zauważyłam, że jestem cała zdyszana. Francesca zmarszczyła brwi i przekręciła lekko głową.
-Coś nie tak...? Dlaczego jesteś taka zdyszana?- była tego naprawdę ciekawa. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu.
-Yyy... po prostu zbiegłam po schodach, a ja mam bardzo słabą kondycję.- wyjaśniłam pośpiesznie. No może i uwierzyła. Przygryzła lekko wargę i pokiwała głową.
-Może wybierzemy się dziś do jakiegoś klubu. Tak poplotkować, może nawet się upić.- zaproponowała podchodząc bliżej i kładąc swoją torebkę na wyspie kuchennej.
-Sama nie wiem...- zaczęła się wymigać, ale dziewczyna nie chciała dać za wygraną.
-Violetta, już chyba trzeci raz mnie spławiasz. Co się z tobą dzieje. Kiedy o spotkanie ze mną walczyłaś. A teraz sama nie wiem.- wyznała z lekko podniesionym głosem.- Ukrywasz coś przed mną, prawda?- głośno nabrała powietrza do płuc.
Prawda, czy jakaś głupia wymówka?
Co mam powiedzieć...?!


***


No cześć moje wy miśki <<3
Jak widzicie jest kolejny beznadziejny rozdział :/
Teraz kilka może mniej rozdziałów będzie podobnych, takie na poczekanie.
Nie wiem co mam pisać, potem już będzie z górki i według mnie się porobi.
Jak bardzo Fabien i Violetta się wkopią, może będzie w 15 rozdziale, albo jeszcze poczekacie xD
Masz jeszcze jedną sprawę...
Wyświetleń jest naprawdę sporo, a komentarzy już nie...
Jak to przeczytacie napiszcie choć jakąś kropkę, czy literę.
Będę wiedziała, że ktoś tu w ogóle jest i, że ma to sens.
Nie przedłużam i kocham waz
Lucyy (chyba zmienię ten nick, tak bardzo go nienawidzę. Dlaczego ja w ogóle tak się nazwałam?!)

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 11: Uduszę ich



To dla ciebie  Loxis ;))))

Fabien

-Tak, tak kochanie. Nie zapomnę.- obiecałem naprawdę pięknej blondynce, która stała przed mną. Miała założone ręce na piersi i patrzyłam na mnie z niedowierzaniem. Lekko kiwała głową.
-Wtedy zapomniałeś, wystawiłeś mnie.- rzuciła oburzona dziewczyna.Jezu, ona zaczyna mnie irytować. Czy na tym świecie jest idealna dziewczyna dla mnie? Nie mam pojęcia. Dużo ich poznałem, ale żadnej nie trzymałem dłużej niż tydzień? Chyba tak.
-Teraz to naprawdę nie zawale.- obiecałem i chwyciłem ją za rękę. Spojrzała na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Na to szeroko się uśmiechnąłem. On od razu spłonęła rumieńcem i spuściła głowę. Heh zawsze to działa.
-No dobrze.- burknęła lekko zawstydzona. W duszy uśmiechnąłem się chytrze. To zawsze działa.
-Idziemy na spacer?- zapytałem z nadzieją w głosie i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Dziewczyna przez chwilę się wahała, ale w końcu podała swoją dłoń.



***


Idziemy za rękę przez park trzymając się za ręce. Ona cały czas trajkocze. A ja przytakuję i jedyne słowa jakie wypowiadam to "Tak" "Nie" "Aha" oczywiście z przekonaniem.Postanowiłem dać jej jeszcze jedną noc. No bo po co mam się męczyć?
-Fabien, kotku może się tam razem wybierzemy?- zapytała patrząc na mnie. "Jezu..."
-Oczywiście skarbie.- odpowiedziałem ze sztucznym uśmiechem.
-Super.- bąknęła szczęśliwa.- Hej, idziemy na jeziorko, co?- zachęciła ciągnąc mnie za rękę w tą stronę.
-Czemu nie.- westchnąłem i razem podążyliśmy wąską dróżką prowadzącą do stawka.
To miejsce jest naprawdę ładne. Uwielbiam je, oczywiście jak jestem samy, no bo jak wytrzymać z kurą znoszącą jaja przy uchu?
Weszliśmy na główną ścieżkę, która wiła się dookoła. 
-Hej, skarbie, czy to nie Fran i... czekaj jak tam mu Fedarico...?- pisnęła pokazując palcem parę stojącą jakieś 10 metrów od nas.
-Federico.- poprawiłem znudzony. Rzeczywiście to byli oni. I jakoś dziwnie na coś się patrzyli... Podążyłem za ich wzrokiem i... "No nie!" uduszę ich obu!
-Ej, misiu, może byś poszła i pogadała z nim, może wybiorą się z nami tam gdzie wspominałaś.- zachęciłem nerwowo popychając ją do przodu. Blondynka pokiwała entuzjastycznie głową i pobiegła w ich stronę. Zatem ja podbiegłem do ławki na której siedzieli moja "narzeczona" i mój brat.
-Wypad stąd.- syknąłem do Leona, a oni spojrzeli na mnie zdziwieni.- Fede i Fran patrzą na was!- krzyknąłem cicho. Oni od razu odwrócili głowy w tą stronę.
-Ojej...- szepnęła Violetta. Oni zaczynają mnie irytować.
-No właśnie "ojej". Leon spadaj stąd.- warknąłem i ręką popędziłem szatyna. Ten pocałował szybko dziewczynę w policzek "Jakie to słodkie, aż wymiotować się chce" i lekko podkulony pobiegł i zniknął za drzewach. Usiadłem koło szatynki i objąłem ją ramieniem, przyciągnąłem do siebie.
-Jeszcze wam się dostanie.- szepnąłem do niej. Ona spojrzała na mnie i sztucznie się uśmiechnęła.
-Nie zapomnij, że w każdej chwili twoi rodzice mogą się dowiedzieć, że ich synek wciskał im kit.- powiedziała wtulając się w mnie. Ma na mnie haka...
-Hej, Violetta!- usłyszeliśmy za sobą głos Francesci. Obaj się odwróciliśmy, a oni stanęli jak wryci gdy zobaczyli mnie a nie Leona.
-Cześć.- powiedzieliśmy w tym samym razem. Oni chyba poczuli się nie zręcznie.
-Ymm... Fabien, pomyliliśmy ciebie z Leonem.- wyjaśnił Fede. Uśmiechnąłem się do niego.
-Nie jesteś pierwszy.- pocieszyłem go.
-A kim jest ta blondynka, która namawiała nas byśmy poszli z nią i tobą na jakąś imprezę?- zapytała Włoszka pokazując palcem miejsce, gdzie stali wcześniej. Ja tylko wzruszyłem ramionami.
-Okej, musimy już iść.- powiedziała Violetta wstając.- Jutro się zdzwonimy.- rzuciła do czarnowłosej i pomachała na pożegnanie.
Uff... Upiekło się nam...


***


No i mamy rozdział 11 :))
Tak wiem krótki, następny będzie dłuższy
Nie będę się rozpisywać, ponieważ się śpieszę
Czekam a wasze opinię xD
Pozdrawiam
Lucyy

poniedziałek, 17 listopada 2014

Nowy blog !

No witam was wy moje słodziaki. xD
Przychodzę do was z małą wiadomością.
No więc tak, założyłam nowego bloga.
Napisałam wam przedtem, że będę go pisała z Lily, ale dobrze to przemyślałam i zdecydowałam, że jednak będę go prowadzić sama.
A więc zapraszam was serdecznie na mego drugiego bloga.
Tu macie link   Dwa różne światy - jedna miłość...
Ale i tak możecie go znaleźć w zakładce menu.
Rozdział może w weekend.
Pozdrawiam
Lucyy

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 10: Ty też to widzisz?


Ten rozdzialik dedykuję Natce^^
Życzę miłej lektury :D

Francesca

Ojej, ojej. Jaką to ja mam biedę z tą Violettą. Jak on mogła tak nisko upaść.No to znaczy Fabien czasami jest fajny i miły, ale to Fabien. Znam go dość długo. Jak przyjaźniłam się z Leonem poznałam i go. Wiedziałam, że Viola kiedyś będzie z Verdasem. Ale, że z tym?! Coś tu nie gra.
Wtedy w parku od razu wszystko rzuciła i jak najprędzej pobiegła do domu, bo jej "narzeczony" ma jakieś papiery.To bardzo podejrzane. I ta reakcja wtedy w domu Verdasów. Fabien może coś kombinować. Ja to wiem i wiem to, że nasz brunecik jest nieprzewidywalny z każdej możliwej strony. Muszę się dowiedzieć o co tu chodzi. A może nie powinnam wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Wiem. Zadzwonię do takiej osoby, która jest może nie największego umysłu, ale zawsze dobrze doradza i umie podjąć dobre decyzje. Federico.
Wyciągnęłam telefon z torebki i wybrałam numer do Włocha. Po trzech sygnałach odebrał.
-No co tam Fran.- powiedział wesołym i wyluzowanym głosem.
-Hej, Federico. Co porabiasz?- zapytałam idąc powoli przed siebie.
-A nic specjalnego.- burknął i ziewnął.
-No a co konkretnie?
-Siedzę przy telewizorze a co?- zapytał podejrzliwie. No tak Francesca dzwoniąca około południa i pyta co porabiasz. Ja nigdy tak nie robię. Najczęściej dzwonię po to by poprosić o pomoc czy coś takiego.
-Tak sobie myślałam, że spotkamy się. Muszę z tobą poważnie porozmawiać.- wyjaśniłam dość poważnym tonem.
-Jak bardzo poważny masz ten problem?- zapytał zaciekawiony. Przewróciłam oczami. Czy on może choć raz zgodzić się nie drążąc tematu?! Przewróciłam niedowierzanie oczami.
-Federico, proszę cię to nie rozmowa nie telefon.- powiedziałam lekko zirytowana. Włoch ciężko westchnął.
-No okej, o czym chcesz rozmawiać i gdzie się spotykamy?- zapytał zrezygnowanym tonem. Lekko się uśmiechnęłam. "Pomoże mi" ucieszyłam się w myślach.
-O naszej nowe parce, jestem w parku i proszę o szybkie zjawienie się, ponieważ muszę jeszcze się pouczyć.- rzuciła i szybki się rozłączyłam nie dając brunetowi dojść do słowa. Nie będę tu tak stała jak sierotka Marysia. Postanowiłam usiąść na najbliższej ławce.Spokojnie wyczekiwałam na przyjaciela.Minęło gdzieś 10 minut a go wciąż nie ma. "Gdzie on do diaska jest?!" Lekko zdenerwowana spojrzałam na wyświetlacz mojego telefona i pokręciłam głową.
-Hej, Fran!- usłyszałam za sobą głos chłopaka. Odwróciłam głowę w tą stronę. Tam zobaczyłam jak zawsze szeroko uśmiechniętego Federica. Na sam jego widok jakoś cieplej mi się zrobiło.
-Hej.- mój głos był pogodny.-Siadaj.- zaproponowałam i posunęłam się tak by i chłopak mógł usiąść.
-To o czym chcesz rozmawiać?- zapytał już siedząc koło mnie. Wypuściłam powietrze z płuc i spojrzałam przed siebie.- Fran, co jest.- brunet zaczął się niepokoić. Słyszałam to w jego głosie.
-Fede, chodzi o Violettę.- wyjaśniłam nadal parząc przed siebie.
-Wiedziałem, że będzie z Verdasem, ale że z Fabienem. Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.- powiedział łagodnie Włoch. Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego.
-No właśnie, ja też tak myślę  i nie wiem co mam zrobić. Nie mogę jej śledzić, bo uzna, że nie ufam jej.- wyrzuciłam z siebie. Federico patrzył się na mnie z zaciekawieniem.
-A z drugiej strony nie możesz przestać o tym myśleć?- upewnił się dokończając moją myśli. Zacisnęłam usta i pokiwałam głową. Brunet ciężko westchnął i pokiwał lekko głową.
-Według mnie powinnaś porozmawiać z nią, omówić tak szczerze.- wyznał spokojnym i opanowanym głosem. Nawet dobrze mówi. Czasami jest nie do zniesienia a czasami umie mądrze doradzić.
Spojrzałam na niego z podziwem i szeroko się uśmiechnęłam.
-Fede, muszę ci to powiedzieć. Jesteś okropnie nie ogarnięty, ale jak trzeba to umiesz bardzo dobrze doradzić.- wyznałam a uśmiech nie chciał zejść mi z moich ust. Włoch pokiwał z dumą głową i oparł się o ławkę.
-A to ci nowość.- rzucił pewny siebie.Cicho się zaśmiałam.- Tylko jest jeszcze jedni "ale"- powiedział z powrotem poważny chłopak. Podniosłam pytająco brew.- Jak Violetta się uprze to nic nie powie, a może dużo pomyśleć.- szybko wyjaśnił lekko wymachując rękami.
-Co masz na myśli?
-To, że może pomyśleć, że wtykasz nos w nie swoje sprawy i będzie z tego nie zła afera.- No tak on ma rację.
-W takim razie pójdziesz ze mną. Nas obu tak szybko nie spławi.- rzuciłam uszczęśliwiona.- Coś masz jeszcze dzisiaj zaplanowane?- zapytałam dla pewności. Federico zacisnął usta i spojrzał do góry coś obmyślając. Po chwili znowu wrócił na ziemię.
-Nie nic, a co?- zapytał się zaciekawiony.
-Myślałam, że może przejdziemy się tu po parku. Tak jakoś nie chce mi się za bardzo w tej chwili uczyć i tak dalej. Patrzy tym obmyślimy jak zmusimy Viole do gadania co?- powiedziałam z nadzieją w głosie. Brunet energicznie pokiwał głową i podskoczy z miejsca.
-Jasne idziemy.- na jego odpowiedz szeroko się uśmiechnęła i poszłam w ślady Federica.



***


Po parku chodzimy tak gdzieś 20 minut. Już prawie wiemy jak zmusimy szatynkę by puściła parę. W towarzystwie Włocha bardzo dobrze się czuję. Oczywiście nie czuję do niego silniejszego uczucia niż przyjaźń. On tak samo nic do mnie nie czuję. To znaczy tak myślę. Z nim bardzo dobrze się rozmawia. Jest zawsze wesoły i pogodny. Nigdy przy nim się nie nudę i zawsze poprawia mi humor. Z nim mogę porozmawiać po  moim ojczysty języku. Spędzać z nim czas to sama przyjemność.
-Ej Fede jak tam na studiach?- zapytałam idąc wolnym krokiem przed siebie. Chłopak tylko wzruszył ramionami.
-Nie jest źle.- powiedział obojętnie.- A jak tam tobie? Na pewno jesteś jedną z najlepszych.- rzucił jak zawsze wesoło. Lekko się zaśmiałam i zarumieniłam.
-No można tak powiedzieć.- bąknęłam patrząc na swoje baletki.- Mam bardzo dużo pracy.- powiedziałam zgodnie z prawdą. Brunet tylko pokiwał z zrozumieniem głową.
-Ej, już dzisiaj tutaj trzeci raz  idziemy. Chodźmy nad jeziorko. Tam jest bardzo ładnie.- powiedział oburzony jak i wesoły Włoch. Na jego słowa szeroko się uśmiechnęłam i pokiwałam energicznie głową.
Obaj skierowaliśmy się w stronę niewielkiego jeziorka, który znajdował się w parku koło niewielkiego lasku. Szliśmy cały czas się śmiejąc i wesoło rozmawiając. Gdy byliśmy na miejscu skręciliśmy w wąską dróżkę, która wiła się dookoła jeziorka. 
To miejsce jest naprawdę przepiękne. Chyba jedyne w mieście. To znaczy jest więcej parków w Buenos Aires, ale nie ma takiego drugiego jak to. Drzewa zielone, trawa zielona, ptaki śpiewają, woda w jeziorku lekko połyskuje. Nie trzeba niczego więcej. Nagle Fede stanął jak wryty. Odwróciłam się przodem do niego i zmarszczyłam brwi.
-Coś nie tak?- zapytałam zdziwiona jego reakcją. Stał gapiąc się przed siebie z lekko otwartą buzią.
-Fede.- zaczęłam machać mu ręką przed twarzą. Zamrugał lecz nie spuścił wzroku.
-Osz ty...- szepnął nie dowierzanie. Jeszcze bardziej zmarszczyłam brwi. Co mu jet.- Francesca, ty też to widzisz?- zapytał szeptem. O czym on gada.
-Ale co widzę?- jego zachowanie zaczęło mnie irytować. Brunet szybko mnie odwrócił i wtedy zobaczyłam to czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała.
-Violetta...- szepnęłam oszołomiona.
-...i Leon.?- zakończyła Fede prawie takim samym głosem co ja.
Ale jak to możliwe. Okej, oni są bliźniakami, ale odróżnić ich jeszcze można.
Boże co się tutaj dzieje...?!


***


No hej :)))))
Jestem!!!
Rozdział miał być jutro, ale dodałam dzisiaj
Napisałam bo nie poszłam do szkoły
Powód?
Pospolicie zwany lenistwem ^^
Chyba nie mam więcej do powiedzenia
Czekam na opinię
Pozdrawia
Lucyy

piątek, 7 listopada 2014

One Shot Zadanie część 5

   

Rodział dedykuję Veronice Blanco xD


     Chłopak wynosił na wpółżywą nastolatkę z domu. Sam chwiał się na galaretowatych nogach. Próbował poukładać sobie w głowie wszystkie wydarzenia, które miały miejsce kilka chwil temu. Cieszył się, 
że drobnej szatynce nic się nie stało lecz nie miał pewności, czy jego ojciec na pewno nie będzie zagrażał jej bezpieczeństwu. Nadal czuł się winny w zaistniałej sytuacji. Jedynie z czym nie mógł sobie poradzić to to, że ojciec tej kruchej istotki zabił jego matkę. W jego głowie panował istny chaos. 
     Pogrążając się we własnych myślach po luźnił lekko uścisk wokół ciała Violetty. Nawet nie zauważył kiedy dziewczyna wyplątała się z jego sinych i drżących ramion i pędem puściła się w kierunku willi, z której przed chwilą wyszli. Leon wiedział co Violetta mogła zobaczyć za jej drzwiami i dlatego starał się ją dogonić, aby oszczędzić jej tych drastycznych widoków. Mimo, że widział sceny zabójstw już kilkanaście razy, to jednak żadna tak nim nie wstrząsnęła.
-Nie!!!- z gardła sztynki wydarł się przeraźliwy krzyk. Pod wpływem bezsilności dziewczyna osunęła się. W ostatniej chwili złapał ją ukochany.


***


     Po wyjściu najmłodszego syna wraz z córką wroga Daniel rozpoczął swoją zabawę. Przechadzając się powoli po pokoju oglądał zdjęcia rodziny Castillo wprawiając ich w coraz większe osłupienie. Po dłuższej chwili zatrzymał się  i spojrzał na Germana pełnym obrzydzenia wzrokiem.
-Masz cudowną rodzinę - rzekł kpiąco - wierną żonę, piękną dorastającą córkę...- kontynuował biorąc do ręki jej fotografię.
-Nie waż się jej tknąć! - warknął wrogo za co dostał w twarz od Christophera.
-Ciekawe u kogo spędziła ostatnią noc, nieprawdaż? - odpowiedział dwuznacznie nie zwracając uwagi na postawę skrępowanego mężczyzny. Na twarzy matki, jak i ojca dziewczyny malował się coraz większy lęk. Wszystkie tajemnicze zachowania Violetty stawały się jasne. Oboje zdawali sobie sprawę w jaką grę gra Daniel, jak miesza ludziom w psyhice. Mieli z tym styczność na co dzień, nie wiedzieli tylko, że na nich też wywoła to takie wrażenie, że znajdą się na miejscu ofiary. Wróg doskonale wiedział, że Germanowi najbardziej zależy na córce, on też o tym wiedział, kochał ją całym sercem. Dałby się za nią poćwiartować - który ojciec by tego nie zrobił? Właśnie w ten czuły punkt uderzył jego były partner.
     Wróg widząc niepewność w oczach Germana i Marii podszedł do niej z otwartym scyzorykiem. Zaczął gładzić delikatnie jego ostrzem po jej żuchwie, nosie i brodzie zostawiając w tych miejscach szramy.
-Jest do ciebie bardzo podobna - jego zwinne ruchy świadczyły o tym, że robił już to nie raz. Patrzył się w oczy z taką zachłannością, że gdyby już teraz miał ją zabić, nie mrugnąłby powieką.- Wiecie dlaczego zostałem zawodowym zabójcą? Po śmierci żony karmię się ludzkim strachem - jego ślepia świdrowały oczy kobiety. Lekko przycisnął ostrze trzymanego w ręku narzędzia do jej lekko opalonej skóry. W efekcie z rany wypłynęło kilka kropli krwi. - Lubię patrzeć na gasnącą nadzieję w ludzkich oczach. - tym razem zmienił kierunek toru scyzoryka i zjechał w dół po szyi. - Od kiedy zabiłeś moją żonę planowałem jak się zemścić. Miałem wiele pomysłów...- rana na szyi Maryi stawała się coraz większa, a krew wypływała z niej coraz szybciej uwidaczniając pulsującą ze strachu szybko tętnicę. Daniel jedynie oblizał wargi na myśl co stanie się za chwilę. - Oto jeden z nich.
     Zakrwawiony poprzednio sztylet wbijając się między żebro szatynki wydał głośny szczęk zahaczając o kości ofiary. Zaraz po tym osunęła się na podłogę, a w tle rozniósł się przeraźliwy krzyk córki. Krew szybko zabarwiała na ciemnoczerwony kolor plamę na ubraniu, która z każdą sekundą stawała się coraz większa. Kałuża krwi zalewała dębowe panele...
     Leon złapał osuwającą się na ziemię Violettę i obrócił w ten sposób, że jej ciało wtulone było w jego tors. Dziewczyna nie wydawała już z siebie żadnego dźwięku, jedynie po jej policzkach sączyły się łzy moczące koszulkę chłopaka. Sama nastolatka sprawiała wrażenie odużonej, nie mającej kontaktu z rzeczywistością. Aby nie przedłużać jej pobytu w miejscu zbrodni Leon zaczął powoli wycofywać się na podwórze głaszcząc delikatnie głowę ukochanej w celu jej uspokojenia. Na niewiele to się jednak zdało.
- Leon! Mówiłem ci coś!? - rozgniewany ojciec zwrócił się twarzą do syna, który po chwili zniknął za rogiem. Sam zaś wskazał palcem na załamanego Germana. Christopher przejął go z rak jednego z ,,byczków" i bez żadnych skrupułów kopnął ciało martwe ciało Maryi, aby udostępnić sobie wyjście z willi. Widok zimnej kobiety wcale nim nie wzruszył, w przeciwieństwie do młodszego Verdasa. Starszy z braci zaciągnął komisarza na zewnątrz i wpakował do czarnego SUV'a. Zauważył, że sportowego samochodu brata już nie było na podjeździe. Sam po chwili ruszył do kryjówki gangu.


***


     Leon tym razem jechał wyjątkowo wolno ze względu na pasażerkę. Patrząc na nią jego serce się ściskało, nie wiedział co zrobić. Violetta wyglądała jakby to ona przed chwilą została zabita, a nie jej matka. Jej ciało było białe jak ściana, a twarz zwrócona w szybę samochodu wyrażała ogromne cierpienie i zawód. Oczy jednak nie pokazywały żadnego uczucia, były puste. Cała drobna postać wydawała się jeszcze bardziej wychudzona i skulona. Chłopak nie mógł znieść tego widoku. Swoje ręce rozpaczliwie wbił w kierownice, a wzrok w jezdnie uważając, żeby się przy tym nie rozpłakać. Niespodziewanie mocniej przycisnął pedał gazu. Prędkość od zawsze go uspokajała. Krajobrazy szybko migały za nimi. Jeździli tak bez najmniejszego celu. Leon nie mógł sobie wybaczyć tego, że naraził ukochaną. Nie miał też zamiaru po raz drugi pakować ją w te bagno. Drugi raz nie zniósł by tego widoku. Mimo, iż sam nie mógł poradzić sobie z całą tą sytuacją musiał być oparciem dla Violetty. Nie ważne jak bardzo by go nienawidziła i się nim brzydziła. Obiecał sobie, że będzie ją chronił.
     Na zewnątrz panował już półmrok. Koła samochodu dalej toczyły się z kosmiczną prędkością po czteropasmówce. Znajdowali się już kilka mil od miasta, chociaż oboje wiedzieli, że będą musieli tam wrócić.
   Chłopak nie mógł znieść więcej tej ciszy panującej w aucie. To było takie dobijające...
-Violu, słuchaj...- nie wiedział co powiedzieć, jak to wszystko wyjaśnić. -Kochanie, słuchaj...- Violetta nie mogła, nie miała sił go słuchać.
-Nie Leon, nic nie mów i nie nazywaj mnie tak.- powiedziała ledwo słyszalnym głosem. Starał się uspokoić, ale cały czas przed oczami miała ten widok, którego już nigdy nie zapomni.
  Pociągnęła żałośnie nosem, podkuliła nogi i głowę odwróciła w stronę okna.
  Nigdy nawet nie pomyślała, że jej życie może tak się potoczyć W jednej chwili mogła stracić wszystko. Ale tak naprawdę straciła. Na to wspomnienie po jej czerwonych policzkach popłynęły gorzkie łzy.
  Wałczyła z samą sobą, żeby się nie rozpłakać jak małe dziecko. Nie mogła tego powstrzymać. To było silniejsze od niej samej. Zaczęła cicho szlochać. Zacisnęła oczy by opanować łzy, ale one nie dawały za wygraną i nadchodziły z co raz większą siłą.
  Leon zaciskał zęby. Z wściekłości, z bezradności, z bólu jaki sprawiały łzy szatynki. Odczuwał prawe to samo co dziewczyna. Winił siebie za to, że pozwolił jej zawrócić i zobaczyć coś, co na pewno nie zapomni do końca życia.
  Panującą ciszę w samochodzie przerwał dzwoniący telefon chłopaka. Nacisnął jakiś przycisk na kierownicy i cicho westchnął.
-O co chodzi.- chciał by jego głos brzmiał poważnie. Nawet udało mu się.
-Gdzie jesteś?- z głośników wydobył się głos ojca szatyna.
-Tak konkretnie to nie wiem.- powiedział Leon spoglądając na skruszoną dziewczyną, która nasłuchiwała się rozmowie.
-Jest z tobą?- dopytywał się Daniel poważnym i bez namiętnym głosem. Leon przełknął głośno ślinę.
-Tak.-głos zaczął mu drzeć. Zaczął powoli panikować. Nie wiedział co jego ojciec planuje.
-Dobrze, wróćcie i odsyłam was prosto do Włoch.- rzucił pośpiesznie mężczyzna.
-Co, ale dlaczego nie możemy tu zostać?- chłopak naprawdę się zdziwił. Myślał, że ojciec będzie chciał skończyć z jego ukochaną.
-Leon, jak bardzo ją kochasz?- zapytał z lekka zirytowany głos Daniela. Na to pytanie młodzi ludzie zesztywnieli. Leon dobrze wiedział co czuje do dziewczyny, a ta chciała usłyszeć to z jego ust. Violetta wytężyła słuch i czekała aż młody chłopak odpowie swojemu ojcu.
-Bardzo.- szepnął szatyna dyskretnie patrząc na dziewczynę.- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.-powiedział pewny siebie chłopak.
  Violetta na te słowa ze sztywniała. Spodziewała się takiej odpowiedzi, ale nie spodziewała się, że ona sama tak zareaguje.
-Uwierz, rozumiem cię.- powiedział łagodnym głosem Verdas. Jego ton głosu bardzo zdziwił chłopaka. Jeszcze nigdy takiego nie słyszał.- Wracajcie.- rzucił z powrotem poważnym głosem.
-Okej.- burknął chłopak i zakończył połączenie.
  W środku Violetta uśmiechała się. Powiedział to i nie kłamał. Powiedział to własnemu ojcu.Może i widziała jak jej matka jeszcze jakąś godzinę temu umierała, ale nie mogła się smucić gdy słyszy się takie słowa. A co najważniejsze to, że odwzajemniała uczucia chłopaka. Wiedział to bardzo dobrze. Chciała, żeby to on ją pocieszał w trudnych chwilach. Kochała go jak nikogo innego.
  Wzięła głęboki wdech i powróciła do pozycji siedzącej. Przez chwilę wpatrywał się w szosę. Powoli odwróciła głowę w stronę szatyna. Ten nadal wpatrywał się w drogę.
-Ja ciebie też kocham.- szepnęła prawie niesłyszalnym głosem. Na te słowa Leon zesztywniał, ale potem się rozluźnił. Lekko się uśmiechnął i zjechał na pobocze. Zaciągnął ręczny i spojrzał na zdziwioną całą sytuacją szatynkę. Violetta patrzyła się na niego pytająco. Verdas odpiął swoje pasy bezpieczeństwa. Przybliżył się do dziewczyny. Ta siedziała sparaliżowana. Szybko rozczytała jego zamiary i nie protestowała.
  Szatyn połączył ich usta w pocałunku. Obaj w nim chcieli wylać całą swoją miłość. Leon polorzył rękę na jej policzku. Violetta wplotła rękę we włosy ukochanego rozkoszując się jego ciepłymi i miękkimi ustami. W brzuchu dziewczyny szalały motylki. Po oderwaniu stykali się czołami.
-Kocham cię.- powiedzieli tym samym razem. Dziewczyna się zaśmiała, a szatyn szeroko uśmiechnął. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
-Ja ciebie też.- powiedzieli znowu razem. Ta sytuacja bawiła Leona. Nie mógł przestać się szczerzyć. Violetta nie wiedziała o co chodzi.
-Co?- burknęła i popatrzyła na niego spodem łba.
-Nic.- rzucił chłopak oddalając się od twarzy Castillo.
-Nic a nic?- podniosła brew do góry.
-Nic.- zaśmiał się szatyn.-Wracamy?- zapytał dla pewności. Dziewczyna przytaknęła głową i odwróciła głowę w stronę okna.
  Jej głową okupowały pytania na które nie znała odpowiedzi. Co się teraz stanie? jak potoczy się jej życie? Przypomniało się co się dzisiaj stało. Zacisnęła oczy i starała opanować emocje.
  Kątem oka szatyn zobaczył, że Castillo chce się uspokoić. Wiedział o czym teraz myśli. Położył jej rękę na kolanie i lekko ścisnął. Dziewczyna spojrzała na niego skruszona. Verdas tylko posłał jej szeroki uśmiech. Violetta starał się choć trochę wykrzywić usta tak by choć wyglądało na uśmiech.
-Nie martw się.- powiedział chłopak wpatrując się w drogę. Violetta pokiwała głową i położyła swoją dłoń na rękę Lena, która jeszcze znajdowała się na jej kolanie. Dalszą drogę pokonali w ciszy. Nie potrzebowali słów.

***

-Jutro kończysz te piepszone 18 lat.- powiedział Leon bawiąc się jej włosami. Podniosła głowę i spojrzała na niego z przymrużonymi oczami.
-One nie są piepszone. Nawet nie wiesz jak bardzo na nie czekałam.- powiedziała Violetta wtulając się w ukochanego.
  Właśnie leżeli na łóżku i leniuchowali. Nie chciało im się nic robić. Więc postanowili poleżeć. Niedziela. Każdy przecież może.
-Piepszone, bo nie mogłem się ich doczekać i to było takie irytujące odliczać każdą godzinę, każdy dzień.- powiedział z uśmiechem na ustach Verdas. Castillo podniosła się na łokciach by swobodnie popatrzeć ukochanemu w oczy.
-Planujesz coś?- zapytała podejrzliwie podnosząc brew do góry. Chłopak przymrużył oczy i jego uśmiech zmienił się w chytry wyraz twarzy.
-Może.- powiedział obojętnie szatyn. Violetta zacisnęła z nie zadowoleniem usta.
-Czyli planujesz.- stwierdziła poważnie.-Co?!- szeroko się uśmiechnęła.Leon wydymił usta i pokręcił głową. Przybliżył się do jej ucha i szepnął:
-Coś.- te trzy litery brzmiały tak seksownie , tak uwodzicielsko... Dziewczyna głośno nabrała do płuc powietrza. Szatyn uśmiechnął się i szybko wstał z łóżka. Castillo patrzyła na niego pytająco. Leon przeczesał ręką włosy. Ten gest zawsze podniecał dziewczynę. Zapłonęła. Pragnęła go. Przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się uwodzicielsko.
-Chodź tu do mnie..- prawie mu to kazała. Chłopak bez wahania wrócił na łóżko położył się na dziewczynie. Vioettcie to bardzo się spodobało. Zaczęła całować go po szyi.
-Co t robisz?- zapytał zdziwiony Leon. Nie ukrywał podobało mu się to.
-Nie bądź nie mądry. To co ty bardzo chcesz robić.- murknęła między pocałunkami Castillo.
-To dobrze, bo zaraz przychodzą Ludmiła i Federico i chciałem coś im przygotować do jedzenia.- powiedział uśmiechnięty chłopak, bardzo podobało mu się co robiła mu ukochana. Na jego słowa Violetta oderwała się i spojrzała na niego z zdenerwowaniem. Podniósł pytająco brew.
-Złaś ze mnie.- rozkazała niezadowolona szatynka odpychając chłopaka.
-Dlaczego?- zapytał z uśmiechem. Tak naprawdę wiedział dlaczego Vilu się zdenerwowała.
-Nie denerwój mnie.- warknęła i wstała z łóżka. Szybkim krokiem wyszła z pokoju. Leon nie mógł powstrzymać się. Tak bardzo chciało mu się śmiać.
-Kotek nie za gorąco ci?- zapytał kpiąco, gdy dziewczyna wróciła do sypialni po telefon.
-Śmiej się, śmiej. Jeszcze tego pożałujesz.- burknęła wkurzona Castillo. Jej ton jeszcze bardziej rozśmieszał Verdasa. Teraz już się nie powstrzymał. Śmiał się jak by go ktoś łaskotał. Violetta pokręciła z niedowierzaniem głową. i zaczęła wychodzić z pokoju.
-Ej, Violu, może przynieść ci szklankę zimnej wody, bo czerwona to jak burak jesteś!- krzyknął Leon. Chciał się uspokoić, ale to wciąż go bawiło.
-Och wal się Leon.- burknęła poirytowana mała kruszynka Verdasa. Chwyciła poduszkę do ręki i mocno uderzyła nią chłopaka. Ten od razu spoważniał i zwinnie podniósł się do pozycji stojącej.Violetta podniosła drwiąco brew.
-Ładnie to tak się bić?- zapytał i wyrwał z ręki ukochanej poduszkę i uderzył ją dość mocno.
-Au.- powiedział beznamiętnie Castillo. Verdas podniósł brew.
-Bolało?- zapytał dla pewności.
-Bardzo.- rzuciła ironicznie szatynka. Ten tylko pokiwał głową.
-Okej, teraz będę wiedział, że mogę cię okładać mocniej.- jak postanowił tak i zrobił.
  Zabawa była przednia. Choć byli we Włoszech ledwie miesiąc szatynka zdążyła zapomnieć się stało w rodzinnym mieście. Ojciec eona zachowuje co do Castillo dystans, ale stara się ją lubić.


***

-Masz coś konkretnego na myśli?- zapytał Włoch idąc przed siebie nie patrząc na Verdasa. Leon chicho westchnął.
-Jeszcze tak naprawdę nie wiem. Ale ta impreza mnie w ogóle nie interesuje. Chodzi mi co się stanie później.- powiedział szatyn patrząc na kamyki pod nogami. Na te słowa brunet gwałtownie się zatrzymał. Szatyn spojrzał na niego zdziwiony.
-No a ty tylko o jednym?- zdziwił się Federico.-Ona dopiero skończy te 18 lat, a ty ją do łóżka chcesz zaciągnąć. No pomyśl.- zaczął go besztać. Leon przewrócił oczami,
-Nie o to mi chodziło. Po prostu chce czegoś więcej...- powiedział ostrożnie dobierając słowa.
-Seksu.- dokończył brunet kiwając głową. Szatyn z piorunował go wzorkiem.
-Ty naprawdę jesteś nie poważny.- powiedział oburzony Verdas.
-No sorry, tak to wszystko wygląda.- zaczął się bronić. Meksykanin pokręcił niedowierzanie głową.-No co?- podniósł lekko do góry ręce.
-Nic, zupełnie nic.- burknął bez sił szatyn.-Idziesz?- zapytał odwracając się tyłem do kompana.
-Tak jasne. A tak w ogóle to gdzie idziemy?- zaptał ciekawski Włoch.
  Fede już taki był. Troszeczkę nie równo miał pod sufitem, ale to najlepszy przyjaciel Leona. Zanli się od zawsze. No może i dzieliła ich ogromna suma kilometrów, ale podtrzymywali stały kontakt.
-Przejść, przemyśleć, przewietrzyć.- zaczął wymieniać spokojnie. Włoch pokiwał głową i dalej szli w ciszy.
  Byli już w tak gdzieś środku nie wielkiego lasku znajdującego się nieopodal domu Leona i Violi.
Nagle usłyszeli za sobą korki. Obaj automatycznie się zatrzymali i zesztywnieli. Dziewczyny chłopaków nie lubił się tu zapuszczać, a nikt inny tak naprawdę nie znał tej dróżki.
-Witajcie.- usłyszeli za sobą jakiś nie znany im dotąd głos. Męski głos. Meksykanin i Włoch powoli zaczęli się odwracać. Tam zobaczyli trzech ubranych na czarno mężczyzn. Byli bardzo postawni. Coś w stylu ojca Leon i Chrisa. Verdas zacisnął zęby. Groziło im niebezpieczeństwo i to niemałe.
-Czego chcecie.- jako pierwszy odezwał się Federico. Mężczyzna stojący po środku się zaśmiał.
-Jesteśmy tu za rozkazem Germana. - powiedział lustrując Leona od stóp do głowy. Szatyn zacisnął jeszcze bardziej szczękę."Wpadliśmy" pomyślał.
-Leon, wiesz dlaczego to robimy, ale troszkę się boję, bo miałem do czynienia z twoim ojcem, ale czego się nie robi dla dobrych pieniędzy. Mam nadzieję, że wybaczycie nam.- powiedział nonszalandzko.
  Nagle chłopaki usłyszeli kroki, lecz a sobą. Nie zdążyli się odwrócić. Jacyś dwaj mężczyźni złapali ich za gardła przyciskając do siebie. Szatyn i brunet zaczęli wierzgać, ale po kilku sekundach poczuli jakieś ukucie w szyi. W ułamku minuty przyjaciołom zaczęło drętwieć ciało, a oczy się zamykać. Po nie całych 3 sekundach Leon i Fede byli już nie przytomni. 
-Zabierzcie ich stąd- rozkazał mężczyzna, który nie dawno rozmawiał z chłopakami.


***

-Ej, Violu, co oni tak długo nie wracają.- powiedział Ludmiła zerkając na zegarek. Violetta spojrzała na nią i zacisnęła usta.
-Nie wiem.- burknęła szatynka.-Zaraz zadzwonię do Leona.- rzuciła Castillo zgarniając telefon z stoliku. Wybrała jego numer. Od razu włączyła się sekretarka."Coś nie ta" pomyślała.-Sekretarka- powiedział zrezygnowana dziewczyna.Zapadła cisza, ale po kilu sekundach przerwał ją gwałtowne otwieranie drzwi,a potem głośny trzask. Do kuchni wparował Christopher. Zlustrował wzrokiem dziewczyny.
-Gdzie jest Leon.- warknął. Był wściekły. Violetta prychnęła.
-No może najpierw cześć.- powiedział oburzona szatynka.
-Słuchaj, możliwe, że Leonowi i temu Fede grozi śmiertelne zagrożenie, więc mi tu nie wytykaj manier.- wręcz krzyknął poirytowany brunet. Violetta zatkało.
-Co takiego?- zapytała przestraszona szatynka.
Porwali go ludzie twojego ojca.- warknął Christopher opierając się rękoma o blat.
-Ale dlaczego?- pisnęła przerażona blondynka. Verdas zacisnął usta i zaczął głęboko oddychać.
-Zemsty. Nie sądzę, żeby robili coś Włochowi, ale nad Leonem się nie po litują..- powiedział drżącym głosem. Vioettcie do oczu zaczął się cisnął łzy. Chciał się obudzić jak zawsze przytulona w twardą klatkę piersiową ukochanego.
-Co robimy?- zapytała łamiącym się głosem. Chris spojrzał na dziewczyny i pokręcił głową.
-Informatycy próbują go namierzyć.- był tak samo załamany jak Violetta. Szatynka nie mogła patrzeć na niego. To był taki widok, że po prostu serce ściskało. Ale Castillo nie podejrzewała, że to co grozi Leonowi jest tak bardzo śmiercionośne. nawet tego sobie nie wyobrażała co się dzieje z jej ukochanym, ale Chris był tego świadomy. I choć nie mieli dobrych stosunków bardzo go to dobijało. To przecież młodszy braciszek. Nie zmieni już tego i nie zmieni uczucia, które ich łączy. Może ono jest słabe i prawie niewidzialne, ale i tak mają tą samą krew i urodziła ich ta sama matka.
  Violetta podeszła i mocno przytuliła bruneta. Ten nie protestował tylko jeszcze mocniej się w nią wtulił. Tą chwilę przerwał dzwoniący telefon Verdasa. Szybko odsunął się od dziewczyny i odebrał połączenie.
-Tak?... Aha... Dobra już jedziemy.- rzucił i rozłączył się. Dziewczyny patrzyły na niego wy czekiwując newsów.
-Wiemy gdzie on jest Jedziemy.- rzucił szybko i wybiegł z mieszkania a za nim i dwie młode dziewczyny.


***

  Dziewczyna podniosła głowę do góry. Słyszała tylko pikanie maszyny i własny oddech. Była w szpitalu. Siedział przy łóżku jej ukochanego. Trzymała go za rękę i prosiła żeby on wyzdrowiał. Obudził się, przeżył...
  Ale to co wrogowie mu zrobili nie było takich słów...
  Młody silny chłopak, porwany, pobity aż do nie przytomności i jeszcze do jego organizmu zostały wpuszczone jakąś truciznę. Gdy go znaleźli był u kresu. Jeszcze minute dwie by tak tam pozostał nie byłaby potrzebna nadzieja, która nie opuszcza jeszcze nikogo. Tak jak wspomniał brat Leona Federico wyszedł bez szwanku. Ale nie powiemy tego o szatynie.
  Violetta kurczowo trzymała rękę ukochanego i starła odgonić wszystkie wspomnienia, wszystkie bolesne i okrutne sceny. Cholernie się bała o Leona. Nie ob chodziło jej to, że jej rodzice nie żyję, że nie ma żadnych bliskich przyjaciół. Jeżeli by to wszystko miała, a znajdowała by się w takiej sytuacji jak bi wszystko oddała, byle by on żył. Był przy niej.
  Nie może odgonić od siebie kilka wspomnień. Jak prawie żywego Leona podtrzymują jacyś dwaj mężczyźni, a on walczy by nie zamknąć oczu. Jak osuwa się... Jak szepcze ostatnie słowa do swojej ukochanej. Castillo na te wspomnienia zaczyna cicho szlochać.
  Kładzie głowę na jego łóżku i modli się by przeżył.
  Siedzi tak już dobre 4 godziny i nie chce go zostawić. Nagle do sali wchodzi lekarz i tata szatyna. Ignoruje ich. Obaj patrzą na nią z współczuciem. Jako pierwszy odzywa się lekarz.
-Kochana, słuchaj Leon to bardzo silny i młody chłopak. Jego organizm zwalczy tą truciznę. Nie martw się.- powiedział pocieszając dziewczynę, ale ta wciąż milczy. Tak jest już od kilku godzin. Albo nic nie mówi i wszystkich ignoruje, albo nie może poradzić sobie z płaczem.
  Lekarz mówi jeszcze coś do Daniela, a potem wychodzi. Verdas przygląda się chwilę, a potem odważył się podejść do dziewczyny. Podsuwa krzesło do łóżka i siada na nim.
-Violu, słuchaj...- urywa się. Nie wie co ma powiedzieć. Dziewczynie znowu zaczynają lecieć łzy.
-Nie proszę nie płacz. Spójrz na mnie.- rozkazuje jej łagodnym tonem. Castillo go ignoruje. Verdas kręci głową i chwyta ją stanowczo za łokieć tak by odwróciła się w jego stronę. Violetta patrzy na niego z łzami w oczach. Daniel szybko się podnosi tym samym ciągnąc za sobą szatynkę. Nie czekając ani minuty dłużej przytula ją. Dziewczyna jest bardzo zdziwiona, ale odwzajemnia uścisk.
-Nie martw się wszystko będzie dobrze...


***

Życie to nie bajka... Nie zawsze są szczęśliwe zakończenia, ale tej parze to się udało. Wytrwali nadal zakochani i silni uczuciowo. Szatyn wyzdrowiał i wrócił do dawnego życia.
Nie którzy by pomyśleli, że przestał zabijać. Nie nie zrobił tego. Jeszcze bardziej zaczął ćwiczyć,a w raz z nim jego ukochana. Obaj stali się tym kim nie powinni, ale im z tym dobrze.
Mają ogromną nadzieję, że ich syn też kiedyś podąży ich śladami.
Nie będę wnikała w szczegóły, ale wszystko skończyła się dobrze. Nawet bardzo dobrze


***

Ojej, ojej, ojej
Koniec taki umęczony, że szok
Ale jest 
Wreszcie dokończyłam
Chce ogromnie podziękować Loxis Loves za napisanie początku (to lepsze to jej)
Zmusiłam siebie by to napisać dzisiaj, bo jurto wyjeżdżam, a wracam we wtorek
Przepraszam za błędy
A i chciałam wam zrobić niespodziankę na 5000 wejść, ale nie zdążę, więc musicie czekać na następną dużą sumę
Pozdrawiam
Lucyy


niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 9: Spławić ją


To niżej dedykuję Loxis Lovii
Dziękuję Co kochana, że pomagasz <3


Violetta

Może Fabien i jest nieodpowiedzialny i bezkonsekwentny, ale dotrzymuje danego słowa. Powiedział, że porozmawia z Leonem? Powiedział i zrobił to. Teraz tylko Leon musi się namyślić. Trochę się nie spokoje, że on jednak nie będzie chciał wyjaśnień. Dalej będzie trzymał swojej strony.Nagle moje przemyślenia przerwał głos bruneta.
-Violetta, wychodzę! - krzyknął z dołu. Na te słowa szybko wyskoczyłam z łózka. Jak burza wybiegłam z pokoju i szybko pokonałam schody.
-Fabien, czekaj!- krzyczała biegnąc po schodach. Chłopak był już przed drzwiami frontowymi. Gdy go zobaczyłam stał do mnie tyłem i miałam takie przeczucie, że przewraca oczami. Cięrzko westchnął i powoli się odwrócił.Spojrzał na mnie i podniósł pytająco brew.-Kiedy wrócisz i gdzie idziesz?- zapytałam bez tchu. Chłopak na moje pytanie zmarszczył brwi i spojrzał jak na idiotkę. -No co?- lekko się zdziwiłam. Przecież zadałam takie proste pytanie, a on nawet tego nie zrozumiał.
-Nie jestem twoi mężem, narzeczonym ani cgłopakiem. Nawet nie wiem czy naprawdę cię lubię.- burknął niezadowolony i chciał wyjść, ale ja byłam szybsza i złapałam go za nadgarstek i odwróciłam w moją stron. Przekręcił teatralnie oczami i spojrzał znudzony.
-Za to ostatnie chciałam oberwać ci ten pusty łeb. Nie wiem jak ja tu wytrzymuję, mam przed twoją rodziną udawać zakochaną w tobie, Kiedy tak naprawdę ciebie nie znoszę. Kocham Leona i przez twój tyłek nie mogę nic zrobić, by być szczęśliwa. A jeżeli mi teraz nie powiesz gdzie idziesz i kiedy wrócisz twój tyłek oberwie i to ostro.- powiedziałam ostrzegawczo. Zacisnął usta w cienką linię i oczami błądził po pomieszczeniu.  Delikatnie wyrwał rękę z mojego uścisku i stanął wyprostowany przodem do mnie.
-Idę do Diego, nie wiem kiedy wrócę.- rzucił beznamiętnie. Nic więcej nie powiedział tylko odwrócił się w napięcie i wyszedł trzaskając drzwiami. Ciężko westchnęła. postanowiła się troszeczkę ogarnąć i zrobić sobie coś do jedzenia.
Gdy byłam już po porannych czynnościach , postanowiłam pójść do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia Gdy byłam w odpowiednim pomieszczeniu rozejrzałam się dookoła. Postanowiła, że zrobię naleśniki. Z szafek wyjęłam odpowiednie składniki, a potem zaczęłam je łączyć ze sobą.Po nie całych 10 minutach śniadanie było gotowe. Jedzenie położyłam na stole i zaczęła je jeść. Byłam strasznie głodna.
Podczas posiłku myślałam co by tu dzisiaj zrobić. Hmm...Może Francesca będzie miała czas.Chwyciłam telefon leżący na kuchennym blacie. Prędko odszukałam jej numer i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
Pierwszy sygnał...drugi sygnał...trzeci syg...odebrała
-Hej, Violu jak tam?- zapytała wesołym głosem.
-Hej, kochana. Co porabiasz?- zapytałam z zaciekawieniem
-Uczę się.- rzuciła bez tchu. No jasne, jakbym jej nie znała.
-Oj Fran, przecież są wakacje.- powiedziałam z pretensjami
-Violetta ty nie rozumiesz, ja chce...- nie dałam jej dokończyć.
-Dobrze zdać egzaminy?- zapytałam dla pewności.
-Dokładnie.- powiedziała z powagą w głosie.
-Okej, teraz wszystkie książki idą na bok, a ich właścicielka na spacer z swoją kumpelą. -powiedziałam zachęcająco.
-No nie wiem...
-Dobrze to spotykamy się w parku, za pół godziny. Pa- rzyciłam wesoło i się rozłączyłam.
Głośno westchnęłam. Ach ta Włoszka.

***

Idę spokojnym krokiem w stronę parku. Nie spieszy mi się. Są wakacje i nie mam nic do roboty. Chce po prostu pogadać wyżalić się przyjaciółce. Osobie, która wysłucha i doradzi.Nie które dziewczyny poszłyby do swoich matek, czy cioć, ale ja nie mam tak dobrego kontaktu z rodzicami. Oni mają w ogóle inny pogląd na świat.Westchnęła głośno i weszłam do parku. O tej porze roku drzewa były zielone, trawa tak samo, pogoda ciepła. Lato jak lato. Lubię tę porę roku, choć i tak bardziej ciągnie mnie do jesieni.
Wolnym krokiem spacerowałam alejkami dość dużego parku. Nawet samej się przejść daje dużo do myślenia, choć to nie to samo jak wyrzucić to z siebie.
-Violetta!- usłyszałam głos za sobą. Od razu poznałam kto to. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą w moją stronę Włoszkę. Na jej widok szeroko się uśmiechnęła.
Dziewczyna podbiegła do mnie i mocno do siebie przytuliła.
-Hej, kochana.- powiedziała tuląc do siebie Francescę.- Jak tam!- zapytała odrywając się i lustrując ją wzrokiem. Czarnowłosa była ubrana w truskawkową sukienkę i białe balerinki. Wyglądała naprawdę ładnie.
-Dobrze, ale dobrze, że jednak mnie wyciągnęłaś bo muszę z tobą poważnie porozmawiać.- powiedziała poważnie poprawiając pasek od kremowej torebki spadający z ramienia dziewczyny. "No pięknie" pomyślałam i cicho westchnęła. Dobrze wiedziałam o czym chce rozmawiać.
-Violetta, co ci strzeliło do głowy. Przecież w liceum byliście jak kot z psem, a teraz narzeczonymi. Coś mi ni gra. Myślała, że to z Leonem coś tak będzie, ale że z nim.- powiedziała z ogromnymi pretensjami. Co ja jej mam teraz powiedzieć. Prawdę! No nie wiem.
-Fran, słuchaj. Nie wiem jak ci to powiedzieć...- nie mogłam znaleźć odpowiednich słów.
-No jak! To proste. Słowami Vilu, słowami.- Włoszka nadal była oburzona tą całą sytuacją.
-Violu, przecież  wiesz, że możesz mi powiedzieć, wszystko.- już mówiła spokojnym głosem.- Pamiętasz? Przyjaciółki na dobrze i na złe.- serdecznie się uśmiechnęła, a w jej głosie było słychać... coś takiego, że od razu serce miękło.
"Powiem jej" w myślach podjęłam decyzję.
-Fran, chodzi o to, że ja tak nap...- nie zdążyłam dokończyć, bo przerwał mi dzwoniący telefon. Mój telefon.Spojrzałam na włoszkę przepraszająco i wszystko wyciągnęła urządzenie z torebki. Na wyświetlaczu pisało Leon. '' Nie wierzę, nie wierzę,  nie wierzę!" Szybko odebrałam połączenie.
-Halo!- starłam się by mój głos brzmiał spokojnie.
-Hej. - powiedział dość nieśmiało.- Słuchaj, wczoraj był u mnie Fabien i mówił coś tam, że to wszystko to nieprawda i, że tak się umówiliście...- urwał się, chyba nie wie co z tym zrobić
-To prawda.- szepnęłam. Co mam więcej powiedzieć.
-Może byśmy się spotkali i porozmawiali na spokojnie co!- zaproponowałam.- Gdzie teraz jesteś?- zapytałam spoglądając na zdziwioną dziewczynę.
-Jestem w tym samym parku co ty i właśnie na ciebie patrzę. powiedział spokojnym głosem. Gdy to usłyszała zaczęła się obracać w różne strony w poszukiwaniu jego.
-Nie wierzgaj, bo chce z tobą porozmawiać w cztery oczy, a z Francescą to nie będzie możliwe.- wyjaśnił uspokajając mnie.- Dobrze, a teraz spław ją.
-Jak ja mam to zrobić?!- krzyknęłam oburzona do telefonu.
-A to już twoja działka. Będę czekał przy jeziorku.- szepnął uwodzicielsko i się rozłączył.
"Mam spławić Francescę... ciekawe jak" pomyślałam. Dobra już chyba mam.
-Kto dzwonił?- zapytała zaciekawiona czarnowłosa.
-To był...- "mój tata."-... Fabien.-"pięknie"
-A co chciał?- drążyła temat.
-Powiedział, że muszę koniecznie wracać do domu, bo ma jakieś tam plany dotyczące firmy.- może jakoś wybrane.
-I co z tego wynika?- nie odpuszcza.
-Kochana, naprawdę muszę już iść, al może jutro się znowu spotkamy i pogadamy szczerze. - Rzuciłam szybko i pocałowałam ją na pożegnanie w policzek. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjście z parku, tak by musiała, ze naprawdę stąd wychodzę. Gdy odwróciłam się zobaczyłam, że dziewczyny niema. Postanowiłam skrócić sobie drogę do jeziorka. Zamiast dróżką pobiegłam przez trawę. No i naprawdę szybko tam się znalazłam. Gdy byłam na miejscu rozejrzałam się dookoła. Nigdzie go nie wiedziała.
 Postanowiłam zaczekać na niego. Podeszłam do pierwszej ławki. Usiadłam i zaczęłam obmyślać jak potoczy się nasza rozmowa.
Nie minęło 5 minut, a poczułam jak ktoś siada obok mnie.Te cudne perfumy... Odwróciłam głowę  w tą stronę. Zobaczyłam go. Jak zawsze piękny. Na twarzy miał lekki uśmiech.
-Hej.- powiedział i powiększył swój uśmiech.
Och... jest tu...

***

No i mamy 9 rozdział
Tak wiem miał być OS, ale jakoś nie mogę zabrać się do napisania jego. 
Nie będę się rozpisywać
Liczę na komentarze i bardzo dziękuję z tyle wejść na mojego bloga
Pozdrawiam
Lucyy
Theme by violette