Rodział dedykuję Veronice Blanco xD
Chłopak wynosił na wpółżywą nastolatkę z domu. Sam chwiał się na galaretowatych nogach. Próbował poukładać sobie w głowie wszystkie wydarzenia, które miały miejsce kilka chwil temu. Cieszył się,
że drobnej szatynce nic się nie stało lecz nie miał pewności, czy jego ojciec na pewno nie będzie zagrażał jej bezpieczeństwu. Nadal czuł się winny w zaistniałej sytuacji. Jedynie z czym nie mógł sobie poradzić to to, że ojciec tej kruchej istotki zabił jego matkę. W jego głowie panował istny chaos.
Pogrążając się we własnych myślach po luźnił lekko uścisk wokół ciała Violetty. Nawet nie zauważył kiedy dziewczyna wyplątała się z jego sinych i drżących ramion i pędem puściła się w kierunku willi, z której przed chwilą wyszli. Leon wiedział co Violetta mogła zobaczyć za jej drzwiami i dlatego starał się ją dogonić, aby oszczędzić jej tych drastycznych widoków. Mimo, że widział sceny zabójstw już kilkanaście razy, to jednak żadna tak nim nie wstrząsnęła.
-Nie!!!- z gardła sztynki wydarł się przeraźliwy krzyk. Pod wpływem bezsilności dziewczyna osunęła się. W ostatniej chwili złapał ją ukochany.
***
Po wyjściu najmłodszego syna wraz z córką wroga Daniel rozpoczął swoją zabawę. Przechadzając się powoli po pokoju oglądał zdjęcia rodziny Castillo wprawiając ich w coraz większe osłupienie. Po dłuższej chwili zatrzymał się i spojrzał na Germana pełnym obrzydzenia wzrokiem.
-Masz cudowną rodzinę - rzekł kpiąco - wierną żonę, piękną dorastającą córkę...- kontynuował biorąc do ręki jej fotografię.
-Nie waż się jej tknąć! - warknął wrogo za co dostał w twarz od Christophera.
-Ciekawe u kogo spędziła ostatnią noc, nieprawdaż? - odpowiedział dwuznacznie nie zwracając uwagi na postawę skrępowanego mężczyzny. Na twarzy matki, jak i ojca dziewczyny malował się coraz większy lęk. Wszystkie tajemnicze zachowania Violetty stawały się jasne. Oboje zdawali sobie sprawę w jaką grę gra Daniel, jak miesza ludziom w psyhice. Mieli z tym styczność na co dzień, nie wiedzieli tylko, że na nich też wywoła to takie wrażenie, że znajdą się na miejscu ofiary. Wróg doskonale wiedział, że Germanowi najbardziej zależy na córce, on też o tym wiedział, kochał ją całym sercem. Dałby się za nią poćwiartować - który ojciec by tego nie zrobił? Właśnie w ten czuły punkt uderzył jego były partner.
Wróg widząc niepewność w oczach Germana i Marii podszedł do niej z otwartym scyzorykiem. Zaczął gładzić delikatnie jego ostrzem po jej żuchwie, nosie i brodzie zostawiając w tych miejscach szramy.
-Jest do ciebie bardzo podobna - jego zwinne ruchy świadczyły o tym, że robił już to nie raz. Patrzył się w oczy z taką zachłannością, że gdyby już teraz miał ją zabić, nie mrugnąłby powieką.- Wiecie dlaczego zostałem zawodowym zabójcą? Po śmierci żony karmię się ludzkim strachem - jego ślepia świdrowały oczy kobiety. Lekko przycisnął ostrze trzymanego w ręku narzędzia do jej lekko opalonej skóry. W efekcie z rany wypłynęło kilka kropli krwi. - Lubię patrzeć na gasnącą nadzieję w ludzkich oczach. - tym razem zmienił kierunek toru scyzoryka i zjechał w dół po szyi. - Od kiedy zabiłeś moją żonę planowałem jak się zemścić. Miałem wiele pomysłów...- rana na szyi Maryi stawała się coraz większa, a krew wypływała z niej coraz szybciej uwidaczniając pulsującą ze strachu szybko tętnicę. Daniel jedynie oblizał wargi na myśl co stanie się za chwilę. - Oto jeden z nich.
Zakrwawiony poprzednio sztylet wbijając się między żebro szatynki wydał głośny szczęk zahaczając o kości ofiary. Zaraz po tym osunęła się na podłogę, a w tle rozniósł się przeraźliwy krzyk córki. Krew szybko zabarwiała na ciemnoczerwony kolor plamę na ubraniu, która z każdą sekundą stawała się coraz większa. Kałuża krwi zalewała dębowe panele...
Leon złapał osuwającą się na ziemię Violettę i obrócił w ten sposób, że jej ciało wtulone było w jego tors. Dziewczyna nie wydawała już z siebie żadnego dźwięku, jedynie po jej policzkach sączyły się łzy moczące koszulkę chłopaka. Sama nastolatka sprawiała wrażenie odużonej, nie mającej kontaktu z rzeczywistością. Aby nie przedłużać jej pobytu w miejscu zbrodni Leon zaczął powoli wycofywać się na podwórze głaszcząc delikatnie głowę ukochanej w celu jej uspokojenia. Na niewiele to się jednak zdało.
- Leon! Mówiłem ci coś!? - rozgniewany ojciec zwrócił się twarzą do syna, który po chwili zniknął za rogiem. Sam zaś wskazał palcem na załamanego Germana. Christopher przejął go z rak jednego z ,,byczków" i bez żadnych skrupułów kopnął ciało martwe ciało Maryi, aby udostępnić sobie wyjście z willi. Widok zimnej kobiety wcale nim nie wzruszył, w przeciwieństwie do młodszego Verdasa. Starszy z braci zaciągnął komisarza na zewnątrz i wpakował do czarnego SUV'a. Zauważył, że sportowego samochodu brata już nie było na podjeździe. Sam po chwili ruszył do kryjówki gangu.
***
Leon tym razem jechał wyjątkowo wolno ze względu na pasażerkę. Patrząc na nią jego serce się ściskało, nie wiedział co zrobić. Violetta wyglądała jakby to ona przed chwilą została zabita, a nie jej matka. Jej ciało było białe jak ściana, a twarz zwrócona w szybę samochodu wyrażała ogromne cierpienie i zawód. Oczy jednak nie pokazywały żadnego uczucia, były puste. Cała drobna postać wydawała się jeszcze bardziej wychudzona i skulona. Chłopak nie mógł znieść tego widoku. Swoje ręce rozpaczliwie wbił w kierownice, a wzrok w jezdnie uważając, żeby się przy tym nie rozpłakać. Niespodziewanie mocniej przycisnął pedał gazu. Prędkość od zawsze go uspokajała. Krajobrazy szybko migały za nimi. Jeździli tak bez najmniejszego celu. Leon nie mógł sobie wybaczyć tego, że naraził ukochaną. Nie miał też zamiaru po raz drugi pakować ją w te bagno. Drugi raz nie zniósł by tego widoku. Mimo, iż sam nie mógł poradzić sobie z całą tą sytuacją musiał być oparciem dla Violetty. Nie ważne jak bardzo by go nienawidziła i się nim brzydziła. Obiecał sobie, że będzie ją chronił.
Na zewnątrz panował już półmrok. Koła samochodu dalej toczyły się z kosmiczną prędkością po czteropasmówce. Znajdowali się już kilka mil od miasta, chociaż oboje wiedzieli, że będą musieli tam wrócić.
Chłopak nie mógł znieść więcej tej ciszy panującej w aucie. To było takie dobijające...
-Violu, słuchaj...- nie wiedział co powiedzieć, jak to wszystko wyjaśnić. -Kochanie, słuchaj...- Violetta nie mogła, nie miała sił go słuchać.
-Nie Leon, nic nie mów i nie nazywaj mnie tak.- powiedziała ledwo słyszalnym głosem. Starał się uspokoić, ale cały czas przed oczami miała ten widok, którego już nigdy nie zapomni.
Pociągnęła żałośnie nosem, podkuliła nogi i głowę odwróciła w stronę okna.
Nigdy nawet nie pomyślała, że jej życie może tak się potoczyć W jednej chwili mogła stracić wszystko. Ale tak naprawdę straciła. Na to wspomnienie po jej czerwonych policzkach popłynęły gorzkie łzy.
Wałczyła z samą sobą, żeby się nie rozpłakać jak małe dziecko. Nie mogła tego powstrzymać. To było silniejsze od niej samej. Zaczęła cicho szlochać. Zacisnęła oczy by opanować łzy, ale one nie dawały za wygraną i nadchodziły z co raz większą siłą.
Leon zaciskał zęby. Z wściekłości, z bezradności, z bólu jaki sprawiały łzy szatynki. Odczuwał prawe to samo co dziewczyna. Winił siebie za to, że pozwolił jej zawrócić i zobaczyć coś, co na pewno nie zapomni do końca życia.
Panującą ciszę w samochodzie przerwał dzwoniący telefon chłopaka. Nacisnął jakiś przycisk na kierownicy i cicho westchnął.
-O co chodzi.- chciał by jego głos brzmiał poważnie. Nawet udało mu się.
-Gdzie jesteś?- z głośników wydobył się głos ojca szatyna.
-Tak konkretnie to nie wiem.- powiedział Leon spoglądając na skruszoną dziewczyną, która nasłuchiwała się rozmowie.
-Jest z tobą?- dopytywał się Daniel poważnym i bez namiętnym głosem. Leon przełknął głośno ślinę.
-Tak.-głos zaczął mu drzeć. Zaczął powoli panikować. Nie wiedział co jego ojciec planuje.
-Dobrze, wróćcie i odsyłam was prosto do Włoch.- rzucił pośpiesznie mężczyzna.
-Co, ale dlaczego nie możemy tu zostać?- chłopak naprawdę się zdziwił. Myślał, że ojciec będzie chciał skończyć z jego ukochaną.
-Leon, jak bardzo ją kochasz?- zapytał z lekka zirytowany głos Daniela. Na to pytanie młodzi ludzie zesztywnieli. Leon dobrze wiedział co czuje do dziewczyny, a ta chciała usłyszeć to z jego ust. Violetta wytężyła słuch i czekała aż młody chłopak odpowie swojemu ojcu.
-Bardzo.- szepnął szatyna dyskretnie patrząc na dziewczynę.- Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.-powiedział pewny siebie chłopak.
Violetta na te słowa ze sztywniała. Spodziewała się takiej odpowiedzi, ale nie spodziewała się, że ona sama tak zareaguje.
-Uwierz, rozumiem cię.- powiedział łagodnym głosem Verdas. Jego ton głosu bardzo zdziwił chłopaka. Jeszcze nigdy takiego nie słyszał.- Wracajcie.- rzucił z powrotem poważnym głosem.
-Okej.- burknął chłopak i zakończył połączenie.
W środku Violetta uśmiechała się. Powiedział to i nie kłamał. Powiedział to własnemu ojcu.Może i widziała jak jej matka jeszcze jakąś godzinę temu umierała, ale nie mogła się smucić gdy słyszy się takie słowa. A co najważniejsze to, że odwzajemniała uczucia chłopaka. Wiedział to bardzo dobrze. Chciała, żeby to on ją pocieszał w trudnych chwilach. Kochała go jak nikogo innego.
Wzięła głęboki wdech i powróciła do pozycji siedzącej. Przez chwilę wpatrywał się w szosę. Powoli odwróciła głowę w stronę szatyna. Ten nadal wpatrywał się w drogę.
-Ja ciebie też kocham.- szepnęła prawie niesłyszalnym głosem. Na te słowa Leon zesztywniał, ale potem się rozluźnił. Lekko się uśmiechnął i zjechał na pobocze. Zaciągnął ręczny i spojrzał na zdziwioną całą sytuacją szatynkę. Violetta patrzyła się na niego pytająco. Verdas odpiął swoje pasy bezpieczeństwa. Przybliżył się do dziewczyny. Ta siedziała sparaliżowana. Szybko rozczytała jego zamiary i nie protestowała.
Szatyn połączył ich usta w pocałunku. Obaj w nim chcieli wylać całą swoją miłość. Leon polorzył rękę na jej policzku. Violetta wplotła rękę we włosy ukochanego rozkoszując się jego ciepłymi i miękkimi ustami. W brzuchu dziewczyny szalały motylki. Po oderwaniu stykali się czołami.
-Kocham cię.- powiedzieli tym samym razem. Dziewczyna się zaśmiała, a szatyn szeroko uśmiechnął. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
-Ja ciebie też.- powiedzieli znowu razem. Ta sytuacja bawiła Leona. Nie mógł przestać się szczerzyć. Violetta nie wiedziała o co chodzi.
-Co?- burknęła i popatrzyła na niego spodem łba.
-Nic.- rzucił chłopak oddalając się od twarzy Castillo.
-Nic a nic?- podniosła brew do góry.
-Nic.- zaśmiał się szatyn.-Wracamy?- zapytał dla pewności. Dziewczyna przytaknęła głową i odwróciła głowę w stronę okna.
Jej głową okupowały pytania na które nie znała odpowiedzi. Co się teraz stanie? jak potoczy się jej życie? Przypomniało się co się dzisiaj stało. Zacisnęła oczy i starała opanować emocje.
Kątem oka szatyn zobaczył, że Castillo chce się uspokoić. Wiedział o czym teraz myśli. Położył jej rękę na kolanie i lekko ścisnął. Dziewczyna spojrzała na niego skruszona. Verdas tylko posłał jej szeroki uśmiech. Violetta starał się choć trochę wykrzywić usta tak by choć wyglądało na uśmiech.
-Nie martw się.- powiedział chłopak wpatrując się w drogę. Violetta pokiwała głową i położyła swoją dłoń na rękę Lena, która jeszcze znajdowała się na jej kolanie. Dalszą drogę pokonali w ciszy. Nie potrzebowali słów.
***
-Jutro kończysz te piepszone 18 lat.- powiedział Leon bawiąc się jej włosami. Podniosła głowę i spojrzała na niego z przymrużonymi oczami.
-One nie są piepszone. Nawet nie wiesz jak bardzo na nie czekałam.- powiedziała Violetta wtulając się w ukochanego.
Właśnie leżeli na łóżku i leniuchowali. Nie chciało im się nic robić. Więc postanowili poleżeć. Niedziela. Każdy przecież może.
-Piepszone, bo nie mogłem się ich doczekać i to było takie irytujące odliczać każdą godzinę, każdy dzień.- powiedział z uśmiechem na ustach Verdas. Castillo podniosła się na łokciach by swobodnie popatrzeć ukochanemu w oczy.
-Planujesz coś?- zapytała podejrzliwie podnosząc brew do góry. Chłopak przymrużył oczy i jego uśmiech zmienił się w chytry wyraz twarzy.
-Może.- powiedział obojętnie szatyn. Violetta zacisnęła z nie zadowoleniem usta.
-Czyli planujesz.- stwierdziła poważnie.-Co?!- szeroko się uśmiechnęła.Leon wydymił usta i pokręcił głową. Przybliżył się do jej ucha i szepnął:
-Coś.- te trzy litery brzmiały tak seksownie , tak uwodzicielsko... Dziewczyna głośno nabrała do płuc powietrza. Szatyn uśmiechnął się i szybko wstał z łóżka. Castillo patrzyła na niego pytająco. Leon przeczesał ręką włosy. Ten gest zawsze podniecał dziewczynę. Zapłonęła. Pragnęła go. Przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się uwodzicielsko.
-Chodź tu do mnie..- prawie mu to kazała. Chłopak bez wahania wrócił na łóżko położył się na dziewczynie. Vioettcie to bardzo się spodobało. Zaczęła całować go po szyi.
-Co t robisz?- zapytał zdziwiony Leon. Nie ukrywał podobało mu się to.
-Nie bądź nie mądry. To co ty bardzo chcesz robić.- murknęła między pocałunkami Castillo.
-To dobrze, bo zaraz przychodzą Ludmiła i Federico i chciałem coś im przygotować do jedzenia.- powiedział uśmiechnięty chłopak, bardzo podobało mu się co robiła mu ukochana. Na jego słowa Violetta oderwała się i spojrzała na niego z zdenerwowaniem. Podniósł pytająco brew.
-Złaś ze mnie.- rozkazała niezadowolona szatynka odpychając chłopaka.
-Dlaczego?- zapytał z uśmiechem. Tak naprawdę wiedział dlaczego Vilu się zdenerwowała.
-Nie denerwój mnie.- warknęła i wstała z łóżka. Szybkim krokiem wyszła z pokoju. Leon nie mógł powstrzymać się. Tak bardzo chciało mu się śmiać.
-Kotek nie za gorąco ci?- zapytał kpiąco, gdy dziewczyna wróciła do sypialni po telefon.
-Śmiej się, śmiej. Jeszcze tego pożałujesz.- burknęła wkurzona Castillo. Jej ton jeszcze bardziej rozśmieszał Verdasa. Teraz już się nie powstrzymał. Śmiał się jak by go ktoś łaskotał. Violetta pokręciła z niedowierzaniem głową. i zaczęła wychodzić z pokoju.
-Ej, Violu, może przynieść ci szklankę zimnej wody, bo czerwona to jak burak jesteś!- krzyknął Leon. Chciał się uspokoić, ale to wciąż go bawiło.
-Och wal się Leon.- burknęła poirytowana mała kruszynka Verdasa. Chwyciła poduszkę do ręki i mocno uderzyła nią chłopaka. Ten od razu spoważniał i zwinnie podniósł się do pozycji stojącej.Violetta podniosła drwiąco brew.
-Ładnie to tak się bić?- zapytał i wyrwał z ręki ukochanej poduszkę i uderzył ją dość mocno.
-Au.- powiedział beznamiętnie Castillo. Verdas podniósł brew.
-Bolało?- zapytał dla pewności.
-Bardzo.- rzuciła ironicznie szatynka. Ten tylko pokiwał głową.
-Okej, teraz będę wiedział, że mogę cię okładać mocniej.- jak postanowił tak i zrobił.
Zabawa była przednia. Choć byli we Włoszech ledwie miesiąc szatynka zdążyła zapomnieć się stało w rodzinnym mieście. Ojciec eona zachowuje co do Castillo dystans, ale stara się ją lubić.
***
-Masz coś konkretnego na myśli?- zapytał Włoch idąc przed siebie nie patrząc na Verdasa. Leon chicho westchnął.
-Jeszcze tak naprawdę nie wiem. Ale ta impreza mnie w ogóle nie interesuje. Chodzi mi co się stanie później.- powiedział szatyn patrząc na kamyki pod nogami. Na te słowa brunet gwałtownie się zatrzymał. Szatyn spojrzał na niego zdziwiony.
-No a ty tylko o jednym?- zdziwił się Federico.-Ona dopiero skończy te 18 lat, a ty ją do łóżka chcesz zaciągnąć. No pomyśl.- zaczął go besztać. Leon przewrócił oczami,
-Nie o to mi chodziło. Po prostu chce czegoś więcej...- powiedział ostrożnie dobierając słowa.
-Seksu.- dokończył brunet kiwając głową. Szatyn z piorunował go wzorkiem.
-Ty naprawdę jesteś nie poważny.- powiedział oburzony Verdas.
-No sorry, tak to wszystko wygląda.- zaczął się bronić. Meksykanin pokręcił niedowierzanie głową.-No co?- podniósł lekko do góry ręce.
-Nic, zupełnie nic.- burknął bez sił szatyn.-Idziesz?- zapytał odwracając się tyłem do kompana.
-Tak jasne. A tak w ogóle to gdzie idziemy?- zaptał ciekawski Włoch.
Fede już taki był. Troszeczkę nie równo miał pod sufitem, ale to najlepszy przyjaciel Leona. Zanli się od zawsze. No może i dzieliła ich ogromna suma kilometrów, ale podtrzymywali stały kontakt.
-Przejść, przemyśleć, przewietrzyć.- zaczął wymieniać spokojnie. Włoch pokiwał głową i dalej szli w ciszy.
Byli już w tak gdzieś środku nie wielkiego lasku znajdującego się nieopodal domu Leona i Violi.
Nagle usłyszeli za sobą korki. Obaj automatycznie się zatrzymali i zesztywnieli. Dziewczyny chłopaków nie lubił się tu zapuszczać, a nikt inny tak naprawdę nie znał tej dróżki.
-Witajcie.- usłyszeli za sobą jakiś nie znany im dotąd głos. Męski głos. Meksykanin i Włoch powoli zaczęli się odwracać. Tam zobaczyli trzech ubranych na czarno mężczyzn. Byli bardzo postawni. Coś w stylu ojca Leon i Chrisa. Verdas zacisnął zęby. Groziło im niebezpieczeństwo i to niemałe.
-Czego chcecie.- jako pierwszy odezwał się Federico. Mężczyzna stojący po środku się zaśmiał.
-Jesteśmy tu za rozkazem Germana. - powiedział lustrując Leona od stóp do głowy. Szatyn zacisnął jeszcze bardziej szczękę."Wpadliśmy" pomyślał.
-Leon, wiesz dlaczego to robimy, ale troszkę się boję, bo miałem do czynienia z twoim ojcem, ale czego się nie robi dla dobrych pieniędzy. Mam nadzieję, że wybaczycie nam.- powiedział nonszalandzko.
Nagle chłopaki usłyszeli kroki, lecz a sobą. Nie zdążyli się odwrócić. Jacyś dwaj mężczyźni złapali ich za gardła przyciskając do siebie. Szatyn i brunet zaczęli wierzgać, ale po kilku sekundach poczuli jakieś ukucie w szyi. W ułamku minuty przyjaciołom zaczęło drętwieć ciało, a oczy się zamykać. Po nie całych 3 sekundach Leon i Fede byli już nie przytomni.
-Zabierzcie ich stąd- rozkazał mężczyzna, który nie dawno rozmawiał z chłopakami.
***
-Ej, Violu, co oni tak długo nie wracają.- powiedział Ludmiła zerkając na zegarek. Violetta spojrzała na nią i zacisnęła usta.
-Nie wiem.- burknęła szatynka.-Zaraz zadzwonię do Leona.- rzuciła Castillo zgarniając telefon z stoliku. Wybrała jego numer. Od razu włączyła się sekretarka."Coś nie ta" pomyślała.-Sekretarka- powiedział zrezygnowana dziewczyna.Zapadła cisza, ale po kilu sekundach przerwał ją gwałtowne otwieranie drzwi,a potem głośny trzask. Do kuchni wparował Christopher. Zlustrował wzrokiem dziewczyny.
-Gdzie jest Leon.- warknął. Był wściekły. Violetta prychnęła.
-No może najpierw cześć.- powiedział oburzona szatynka.
-Słuchaj, możliwe, że Leonowi i temu Fede grozi śmiertelne zagrożenie, więc mi tu nie wytykaj manier.- wręcz krzyknął poirytowany brunet. Violetta zatkało.
-Co takiego?- zapytała przestraszona szatynka.
Porwali go ludzie twojego ojca.- warknął Christopher opierając się rękoma o blat.
-Ale dlaczego?- pisnęła przerażona blondynka. Verdas zacisnął usta i zaczął głęboko oddychać.
-Zemsty. Nie sądzę, żeby robili coś Włochowi, ale nad Leonem się nie po litują..- powiedział drżącym głosem. Vioettcie do oczu zaczął się cisnął łzy. Chciał się obudzić jak zawsze przytulona w twardą klatkę piersiową ukochanego.
-Co robimy?- zapytała łamiącym się głosem. Chris spojrzał na dziewczyny i pokręcił głową.
-Informatycy próbują go namierzyć.- był tak samo załamany jak Violetta. Szatynka nie mogła patrzeć na niego. To był taki widok, że po prostu serce ściskało. Ale Castillo nie podejrzewała, że to co grozi Leonowi jest tak bardzo śmiercionośne. nawet tego sobie nie wyobrażała co się dzieje z jej ukochanym, ale Chris był tego świadomy. I choć nie mieli dobrych stosunków bardzo go to dobijało. To przecież młodszy braciszek. Nie zmieni już tego i nie zmieni uczucia, które ich łączy. Może ono jest słabe i prawie niewidzialne, ale i tak mają tą samą krew i urodziła ich ta sama matka.
Violetta podeszła i mocno przytuliła bruneta. Ten nie protestował tylko jeszcze mocniej się w nią wtulił. Tą chwilę przerwał dzwoniący telefon Verdasa. Szybko odsunął się od dziewczyny i odebrał połączenie.
-Tak?... Aha... Dobra już jedziemy.- rzucił i rozłączył się. Dziewczyny patrzyły na niego wy czekiwując newsów.
-Wiemy gdzie on jest Jedziemy.- rzucił szybko i wybiegł z mieszkania a za nim i dwie młode dziewczyny.
***
Dziewczyna podniosła głowę do góry. Słyszała tylko pikanie maszyny i własny oddech. Była w szpitalu. Siedział przy łóżku jej ukochanego. Trzymała go za rękę i prosiła żeby on wyzdrowiał. Obudził się, przeżył...
Ale to co wrogowie mu zrobili nie było takich słów...
Młody silny chłopak, porwany, pobity aż do nie przytomności i jeszcze do jego organizmu zostały wpuszczone jakąś truciznę. Gdy go znaleźli był u kresu. Jeszcze minute dwie by tak tam pozostał nie byłaby potrzebna nadzieja, która nie opuszcza jeszcze nikogo. Tak jak wspomniał brat Leona Federico wyszedł bez szwanku. Ale nie powiemy tego o szatynie.
Violetta kurczowo trzymała rękę ukochanego i starła odgonić wszystkie wspomnienia, wszystkie bolesne i okrutne sceny. Cholernie się bała o Leona. Nie ob chodziło jej to, że jej rodzice nie żyję, że nie ma żadnych bliskich przyjaciół. Jeżeli by to wszystko miała, a znajdowała by się w takiej sytuacji jak bi wszystko oddała, byle by on żył. Był przy niej.
Nie może odgonić od siebie kilka wspomnień. Jak prawie żywego Leona podtrzymują jacyś dwaj mężczyźni, a on walczy by nie zamknąć oczu. Jak osuwa się... Jak szepcze ostatnie słowa do swojej ukochanej. Castillo na te wspomnienia zaczyna cicho szlochać.
Kładzie głowę na jego łóżku i modli się by przeżył.
Siedzi tak już dobre 4 godziny i nie chce go zostawić. Nagle do sali wchodzi lekarz i tata szatyna. Ignoruje ich. Obaj patrzą na nią z współczuciem. Jako pierwszy odzywa się lekarz.
-Kochana, słuchaj Leon to bardzo silny i młody chłopak. Jego organizm zwalczy tą truciznę. Nie martw się.- powiedział pocieszając dziewczynę, ale ta wciąż milczy. Tak jest już od kilku godzin. Albo nic nie mówi i wszystkich ignoruje, albo nie może poradzić sobie z płaczem.
Lekarz mówi jeszcze coś do Daniela, a potem wychodzi. Verdas przygląda się chwilę, a potem odważył się podejść do dziewczyny. Podsuwa krzesło do łóżka i siada na nim.
-Violu, słuchaj...- urywa się. Nie wie co ma powiedzieć. Dziewczynie znowu zaczynają lecieć łzy.
-Nie proszę nie płacz. Spójrz na mnie.- rozkazuje jej łagodnym tonem. Castillo go ignoruje. Verdas kręci głową i chwyta ją stanowczo za łokieć tak by odwróciła się w jego stronę. Violetta patrzy na niego z łzami w oczach. Daniel szybko się podnosi tym samym ciągnąc za sobą szatynkę. Nie czekając ani minuty dłużej przytula ją. Dziewczyna jest bardzo zdziwiona, ale odwzajemnia uścisk.
-Nie martw się wszystko będzie dobrze...
***
Życie to nie bajka... Nie zawsze są szczęśliwe zakończenia, ale tej parze to się udało. Wytrwali nadal zakochani i silni uczuciowo. Szatyn wyzdrowiał i wrócił do dawnego życia.
Nie którzy by pomyśleli, że przestał zabijać. Nie nie zrobił tego. Jeszcze bardziej zaczął ćwiczyć,a w raz z nim jego ukochana. Obaj stali się tym kim nie powinni, ale im z tym dobrze.
Mają ogromną nadzieję, że ich syn też kiedyś podąży ich śladami.
Nie będę wnikała w szczegóły, ale wszystko skończyła się dobrze. Nawet bardzo dobrze
***
Ojej, ojej, ojej
Koniec taki umęczony, że szok
Ale jest
Wreszcie dokończyłam
Chce ogromnie podziękować Loxis Loves za napisanie początku (to lepsze to jej)
Zmusiłam siebie by to napisać dzisiaj, bo jurto wyjeżdżam, a wracam we wtorek
Przepraszam za błędy
A i chciałam wam zrobić niespodziankę na 5000 wejść, ale nie zdążę, więc musicie czekać na następną dużą sumę
Pozdrawiam
Lucyy