czwartek, 29 października 2015

One Shot: Szczeniacka miłość część 3




***

     Chłopak siedział w pokoju na swoim łóżku, cały czas wpatrując się z wizytówkę, którą dostał od kobiety, która mówi, że zna jego ojca. To było dla niego bardzo ważne, ale w tej chwili coś go blokowało. Może to strach... Sam tego nie wiedział. Cały czas widział przed sobą swoją mamę, która panikuje na widok czarnowłosej kobiety. Czemu ona tak bardzo boi się, że jej syn pozna tatę? Nie raz nad tym się zastanawiał, a kiedy wziął się w garść i zapytał o to rodzicielkę, ta mówiła, że jego ojciec jest złym człowiekiem i, że tak będzie mu lepiej. Lecz obaj wiedzą, że tak nie jest i nie będzie.
      Szatyn głośno wzdycha i obraca wizytówkę w drugą stronę. Dużymi literami jest napisane : "Keira Verdas - Meachell". Przez krótki czas patrzy ze skupieniem na podane nazwisko, a potem szybko odwraca głowę i sięga po IPhona, który leży na stoliku nocnym obok łóżka.
      Wpisując do telefonu podany numer na karteczce lekko przygryza wargę. Da swojej mamie szansę na wyjaśnienia, ale nie przepuści szansy poznania ojca.


***


      Ożywiony schodzi po drewnianych schodach i szybkim krokiem idzie do kuchni. Dobrze wie, że właśnie tam zastał swoją mamę. No i oczywiście nie mylił się. Violetta stała przy blacie kuchennym i otwartym oknie. Chwile później do nozdrzy Kasse'ego doszedł zapach dymu papierosowego, a tylko potem zauważył mały rulonik w ręku matki. Westchnął ciężko. Kiedy to zrobił kobieta zorientowała się, że nie jest w pomieszczeniu sama. Odwróciła szybko głowę w tamtą stronę i wyrzuciła zwinnym ruchem papierosa przez okno. Dobrze wie, że syn nie za bardzo toleruje jej palenie. Gdy zamyka okno szatyn podchodzi bliżej i zatrzymuje się dokładnie przed Violettą. Ta podnosi lekko głowę do góry, by dobrze widzieć swojego syna.
     - Kasse... - zaczęła kojącym głosem, lecz syn jej przerwał.
      - Słuchaj, dam ci ostatnią szansę. W tej chwili mi to wszystko wyjaśnisz i powiesz kim jest mój tata, albo ja sam go o to zapytam. A wiedz, że to możliwe w stu procentach. - powiedział prosto z mostu i bez ogródek, patrząc na kobietę wyczekująco. 
      Kurde...  to było pierwsze słowo, które przyszło Violetcie na myśl. Nie raz o to pytał i nie raz aż groził jej, ale jeszcze nigdy aż tak bardzo się nie bała. Wiedziała, że już nie ma odwrotu, jest uparty i za wszelką cenę chce dowiedzieć się prawdy, ale ona nie mogła mu tego tak po prostu powiedzieć. Wyszłaby na winną i tchórzliwą. Choć tak naprawdę i jest. Ona jako jedyna ponosi z tej sytuacji winę. Dobrze to wie, ale nie chce się przyznać.
      Milczała cały czas patrząc się na poważną twarz syna. Co jakiś czas przełykała ślinę, by pozbyć się okropnej suchości w gardle. Chłopak podniósł jedną brew do góry  i zmienił pozycję. Teraz opierał się bokiem o blat, a ręce miał splecione na piersi.
     - To jak będzie? -  burknął zniecierpliwiony. Szatynka zaczęła szybko myśleć i odruchowo kręcić głową.
      - Kaspian... ja-a nie mogę.... - szepnęła nagle. Szatyn pokiwał z zrozumieniem głową.
      - Rozumiem. - mruknął sucho. Nie mógł się powstrzymać szyderczego prychnięcia. Zlustrował matkę zimnym wzrokiem i szybkim krokiem wyszedł z kuchni.
      Już kiedy chłopaka nie było w pomieszczeniu, do Violetty dotarło co się stało. Kurczowo złapał się za blat by nie upaść. Widok zemglił się, a ona sama powoli osunęła się na ziemię. Z głośnym łkaniem oparła się o szafki. O Boże...


***


     Gdy tylko Kasse wszedł do kawiarni na ustach brunetki pojawił się szeroki uśmiech. Podniosła szczupłą rękę do góry i pomachała do niego. Szatyn od razu ją dostrzegł i odwzajemnił uśmiech
     - Hej. - mruknął podchodząc do niej i całując kobietę w policzek.
     - No cześć. - zaśmiała się. - To jak tam. Coś nowego, po wczorajszym spotkaniu. - zapytała ciekawa, gdy tylko chłopak usiadł naprzeciwko niej. Kasse zacisnął mocno usta i wzruszył bezradnie ramionami opierając się o oparcie krzesła.
     - Nic. Dziś przed wyjście po raz ostatni ją o to zapytałem. - wyznał spokojnie, tak jakby go to za bardzo nie obchodziło.
      - I nic. - stwierdziła Keira. Kaspian pokiwał głową.
      - Powiedziała tylko, że nie może. - dodał cały czas uważnie patrząc na brunetką. Ta cały czas pokrzepiająco się uśmiechała, co minimalnie poprawiało mu humor.
      - Typowa jak dla niej wymówka. - zaśmiała się wesoło, jak by to było oczywiste.  - Okej, musimy się zbierać. Powiedziałam Leonowi, że będziemy równo o 11. Planowałam spotkanie wczoraj wieczorem, ale nie zadzwoniłeś i on troszkę się zdenerwował, bo powiedziałam, że mam dla niego niespodziankę, a jej jednak nie było. - wyznała rozbawiona Keira wztając z krzesła i ubierając białą marynatkę.
     -  Przepraszam, że  nie zadzwoniłem. - powiedział lekko skruszony, a brunetka tylko machnęła ręką. - Idziemy. - zaśmiał się szatyn idąc w ślady kobiety.
     Gdy wyszli z kawiarni Keira wskazała ręką na czarnego lexus'a.
     - To mój. - wyjaśniła, podchodząc do auta i szybko wyciągając kluczyki z kieszeni czarnych eleganckich spodni.
      - Eee Keira...? - zapytał niepewnie, ponieważ nie wiedział, czy może nazywać po imieniu tą kobietę. Meachell zatrzymała się i podniosła pytająco brew. - Mógłbym poprowadzić? - zapytał spokojnie. wskazując brodą kluczyki, które trzymała w ręku.
     - To ty jeździsz?! - zapytała robiąc wielkie oczy. Szatyn cicho się zaśmiał  i wzruszyła ramionami.
      - No. - rzucił szybko. Keira uśmiechnęła się szeroko  i podchodząc bliżej drzwi pasażera rzuciła kluczyki chłopakowi. 
       Zwinnym ruchem odpalił samochód i jeszcze szybszym włączył się do ruchu.
      - To ile ty masz lat? - zapytała zdziwiona czarnowłosa.
      - Siedemnaście,  i od razu odpowiem na drugie pytanie: jeżdżę od roku.- wyjaśnił nie odrywając wzroku od drogi i za razem szybko wymijając inne auta. Jego styl jazdy był szybki, zwinny i nagły.
       - Nie źle sobie radzisz. - pochwaliła go Keira. Kasse na to tylko się zaśmiał.
      - Gdzie konkretnie jedziemy? - zapytał chłopaka i wreszcie brunetce się przypomniało, że nie wpisała w GPS'a  celu trasy. Sama dokładnie nie wie drogi do biura młodszego brata.
     

***


      - Gotowy? - zapytała kobieta patrząc na chłopaka, który stoi i w milczeniu patrzy się na wysoki wieżowiec, wykonany głównie z szkła.
      - Powiedzmy. - burknął pod nosem. - Ale idziemy bo za raz się rozmyślę. - powiedział szybko ruszając do przodu.  Keira od razu ruszyła za nastolatkiem.
       Gdy weszli do budynku Kasse'ego w ogóle nie wzruszył wystrój wnętrza, a naprawdę niektórej osoie zapierał on dech w piersiach. Wszystko było idealnie poukładane, z głową zrobione. Ale brunet nie na tym był skupiony. Zaczął się obawiać spotkania z ojcem. A co jak on już sobie poukładał życie? Ma żonę, a może nawet dzieci? Zagryzł dolną wargę by powstrzymać jej trzęsienie się. Nie! Stop! Spokój... spokój. Dokładnie, wszystko będzie dobre...  powtarzał to sobie w myślach idąc z opuszczoną głową za smukłą kobietką.
     Gdy Keira wskazała ręką do ochroniarza by ten otworzył szklane drzwiczki prowadzące do wind, mężczyzna zmarszczył brwi jak by nie wiedział co ma zrobić.
      - No otwórz te drzwi! - warknęła kobieta poprawiając torebkę. 
      - Wejść może tam tylko personel i pracownicy firmy. - burknął łysiejący mężczyzna.
      - Lepiej nas wpuść inaczej długo tu nie posiedzisz. - ostrzegła groźnie szarpiąc torebkę by coś z niej wyjąć. Kaspian uśmiechnął się pod nosem, lecz dalej przyglądał się temu wszystkiemu. 
      Keira nie należała do tych osób, które mogą pochwalić się dużą cierpliwością. Gdy wreszcie wyciągnęła swój telefon i zaczęła szybkim tempem jeździć palcem po ekranie.
       - Keira! - na ten głos Kasse i Keira jak na zawołanie się odwrócili. Zobaczyli tam płynnie kroczącą i uśmiechniętą piękną brunetkę. Była naprawdę piękna; lśniące ciemno brązowe lekko kręcone włosy, szeroki uśmiech i długie nogi. Była ubrana w białą ołówkową sukienkę i czerwone szpilki.. Chłopak mimowolnie uśmiechnął się na ten widok. Nic nie poradzisz. Taka natura mężczyzny.
       - Och, Atlanta, spadłaś mi prosto z nieba. - powiedziała przytulając brunetką i całuje w policzek.
       - No co? Nie wpuścił cię ochroniarz? - zażartowała i skinęła głową w stronę mężczyzny za ladą, a on od razu się przywitał i otworzył drzwiczki.
       - Już mnie nie denerwuj. - bąknęła i ruszyła jako pierwsza, a następnie odwróciła się w stronę milczącego chłopaka i uśmiechnęła się miło i wskazała ręką by szedł za nią.
       - Jest z tobą? - zapytała cicho Atlanta choć i tak brunet wszystko idealnie słyszał. Meachell głośno się zaśmiała i pokiwała głową.
      - A jak. - rzekła pewnie z szerokim uśmiechem. Nacisnęła guzik by przywołać windę, gdy wszyscy stali już na miejscu. Przez jakiś czas oczekiwania Atlanta lustrowała chłopaka ciekawskim wzrokiem. Kasse przez to czuł się nieswojo. Nawet rzekłabym bardzo nie na miejscu.
       Gdy wreszcie widna się otworzyła Kaspian przepuścił kobiety przodem i sam jak to przystoi mężczyźnie wszedł ostatni. Stanął w kącie małego pomieszczenie i wkuł wzrok w swoje buty. Nagle usłyszał dość donośny szept, który należał oczywiście do Atlanty.
      - Gdzie ja go kurwa widziałam?! - syknęła przyjaciółce w ucho. Keira tylko prychnęła i pokręciła głową
      - I ja mam to wiedzieć? - zapytała retorycznie. Nagle zadzwonił telefon ciekawskiej kobiety, który na pozostały czas jazdy widną zajął brunetkę czymś innym niż gapienie się na nastolatka.
        Gdy wyszli z windy od razu Keira skierowała się korytażem w lewo, a następnie stanęła przy recepcji i zastukała długimi, zadbanymi paznokciami o ciemny marmurowy blat. Recepcionistka podniosła głowę do góry i na jej widok lekko się uśmiechnęła.
      - O witam! - powiedziała miło i serdecznie. Meachell ulotnie odwzajemniła czyn.
       - Jest w biurze. - zapytała prosto z mostu, odwracając głowę gdzieś za siebie.
       - Tak, Pan Verdes jest aktualnie w swoim gabinecie. - odpowiedziała ulotnie zerkając na monitor komputera. Keira kiwnęła tylko głową i ruszyła przed siebie. Z każdym krokiem Kasse robił się co raz bardziej czerwony i niespokojny. Było mu bardzo gorąco. W głowie aż chuczało od różnych myśli. Najwięcej było tych złych, z czarnym scenariuszem. Sam już nie wiedział co ma sobie wmawiać. Nigdy nie widział ojca, niczego o nim nie wiem. Wie tylko jedno czyli imię i nazwisko. Leon Verdas. Zawsze na te dwa słowa spinał się. Opętał go strach i Keira zobaczyła to już jakiś czas temu, ale musiała zaczekać na odpowiedni moment.
       Nagle zatrzymała się przy szerokich marmurowych schodach. Kaspian przełknął głośno ślinę. Dobrze wiedział, co a raczej kto jest na ich szczycie.
       - Kaspian, będzie dobrze. - szepnęła kobieta zaglądając chłopakowi w oczy i pocierając jego spięte ramiona. - Będzie dobrze. Niczym się nie przejmuj. - rzekła cichym, aksamitnym głosem. Nagle brunetowi wpadło jedno pytanie.
       - Wie o mnie? - zapytała szybko uważnie przyglądając się brunetce. Ta tylko pokręciła głową.
       - Uznałam, że sam musisz mu to powiedzieć.  - chłopak zacisnął zęby i pokiwał głową.
       - Idziemy. - powiedział stanowczym tonem. Kobieta się uśmiechnęła i pokiwała z uznaniem głową.
      - Tak właśnie trzymać. - poklepała go po plecach i tam zostawiła już rękę. Szli schodami ramię w ramię. Gdy schody się skończyły na końcu kilkumetrowego korytarzu były ciemne dwuskrzydłowe drzwi. Nastolatek zatrzymał się na moment , lecz ręka cioci umieszczona na plecach nie pozwoliła mu tak długo sterczeć. Żwawym krokiem podeszli do drzwi a Kasse już tylko czekał na to co los mu przyniesie. Brunetka otworzyła szybko drzwi i jako pierwszego wepchnęła do środka chłopaka.
        Chłopak od razu zesztywniał i patrzył tylko w jeden punkt przed sobą, a konkretnie dość młodego mężczyznę siedzącego za biurkiem. Za jego plecami ciągnął się niesamowity widok na panoramę miasta.
      - Keira? - zdziwił się mężczyzna najpierw patrząc na siostrę, a potem na nastolatka.
       - No hej bracie. Potem porozmawiamy, a tobie... - spojrzała na Kasse'ego- połamania nóg. - rzuciła szybko i chwilę później nie było jej ani śladu. Kurwa!! pomyślał szybko spięty chłopak. 
       - Yyy... mogę w czymś pomóc? - zapytał niepewnie Leon. Młodszy brunet szybko nabrał powietrza do płuc, ale potem miał problem do wypuszczenia go. Panika i stres brały górę. Nie mógł nic z siebie wykrztusić. - Wszystko dobrze? - zapytał lekko zbity z tropu. Kasse patrzył na niego z ogromnymi jak spodki oczami i lekko podbladłą twarzą, ale i tak Verdas zaczął uważnie mu się przyglądać. Jakby już go znał, albo widział.
       Wreszcie Kasse'emu udało się przełknąć nagromadzoną w buzi ślinę i trochę zwilżyć gardło. Jeszcze raz wziął głęboki wdech i zamknął na chwilę oczy.
       - Czy wiesz kim ja jestem? - zapytał lekko drżącym głosem, choć chciał za wszelką cenę to zamaskować.  Leon zmarszczył czoło, a następnie podniósł jedną brew do góry.
      - A powinienem? - zapytał powoli.
      -  Tak, no bo... - zawiesił się na chwilkę. Nie mógł tak po prostu powiedzieć prawdy. A może mogę... chyba tak... Podniósł rękę do góry i przetarł oczy, a potem ciężko westchnął. Spojrzał na mężczyznę siedzącego za biurkiem i postawił wszystko na spontan
      Szybkim krokiem przemierzył gabinet i stanął wyprostowany z jednej strony biurka, a z drugiej Verdas też zdążył się podnieść. Kasse popatrzył jeszcze chwilę na bruneta i już był wszystkiego pewny. - Jestem twoim synem. - wypowiedział te słowa z szybkością karabinu.
       Przez jakiś czas Leon w ogóle nie reagował na to co powiedział nastolatek i w tym momencie, gdy Verdas trawił tą informację Kaspian mógł dobrze mu się przyjrzeć; wysoki, dobrze zbudowany, ciemnoczekoladowe włosy, idealnie wystylizowane, szmaragdowe oczy, skóra lekko opalona, zadbana. Wyglądał bardzo, ale to bardzo młodo. Chłopak był wierną kopią ojca.
       To milczenie między mężczyznami trwa już jakiś czas, a młody brunet zaczyna powoli się niepokoić.
       - No i...? - mówi słabo i powoli. Nagle Leon mruga powiekami i zaciska usta. Opuszcza lekko głoę, podnosi rękę do góry i poprawia na wyczucie włosy.
       - Yyym... - zająkał się zachrypniętym głosem. Zabrakło mu słów. Chciałby tyle powiedzieć i zapytać, ale nie może. Coś go blokuje. Zacisnął mocno zęby i wpatrywał się w nastolatka, który zaczął się peszyć. Nie miał pojęcia co zrobić. 
       - Jak? - zapytał z niedowierzaniem Verdas przechylając lekko głowę. - Ile ty masz lat? - zapytał za jednym wydechem. Kasse zagryzł policzek i wzruszył lekko ramionami.
       - Ja... siedemnaście. - odpowiedział nie spuszczając wzroku z ojca. - Ja nie kłamię.... - zapewnił robiąc jeszcze jeden mały krok do przodu. 
       - A ja nie wątpię. - rzucił poważnie brunet i usiadł na krześle opierając łokcie o biurko, a czoło o dłonie. 
       - Moja mama ma na imię Violetta. - na to imię Leon westchnął z nie dowierzaniem. Lecz Kasse kontynuował.- Od małego mówiła, że nie mam ojca, albo, że to właśnie on zniszczy nam życie. Nigdy w to nie wierzyłem. Od ile pamiętam chciałem cię poznać. I dopiero wczoraj zjawiła się Keira i mi pomogła. - mówił Kaspian jakby był uroczony. - Ale jak w tym momencie niszczę ci życie, to ja zniknę i więcej mnie nie zobaczysz. - obiecał lekko drżącym głosem, gdyż za Chiny nie chciał zostawiać ojca. Brunet podniósł głowę do góry i popatrzył chwilę na chłopaka.
       - Co masz na myśli mówiąc "Niszczę ci życie"? - zapytał lekko marszcząc brwi. Kaspian zagryzł dolną wargę gdyż zaczęła mu niekontrolowanie drżeć. Przełknął głośno ślinę i zamrugał kilka razu by pozbyć się niemiłosnego pieczenia oczu.
      - No bo możesz już mieć, żonę, rodzinę i.... - chłopak zaczął wymieniać czego najbardziej się bał, lecz Verdas od razu mu przerwał.
      - Jasne, jeszcze czego. - prychnął starszy. - Rodzina to nie moja bajka. - powiedział to już ciszej.
      Między mężczyznami zapanował cisza. Żaden nie wiedział co ma powiedzieć. Rodzina to nie moja bajka... powtarzał sobie w myślach chłopaka. Nie miał pojęcia jak ma to zrozumieć.
       - Too... - zaczął Saramego pocierając mokre od potu ręce. - Co robimy?
      - Nie mam pojęcia. - burknął beznamiętnie Verdas, opierając się bez sił na oparciu fotela. - Nawet nie mam pojęcia co powiedzieć... - wyznał przygryzając lekko policzek.
      - A może idziemy gdzieś się przejść? - zaproponował Kasse podnosząc lekko głowę w górę. Leon przechylił głowę i spojrzał ironicznie na chłopaka. Zbiła bruneta ta mina z tropu. Z powrotem zmienił minę; na zakłopotanego malucha.
      - Ta, przejdźmy się po korytarzach fir... - zaczął chamsko starszy, ale gdy zobaczył minę chłopaka w myślach chciał się spoliczkować. To twój syn idioto! Nie jakiś upierdliwy nastolatek! krzyczała mu to jego podświadomość. Skulił się lekko i zacisnął usta w cienką linię
      Nagle przypomniało mu się kilka spraw. Czemu Violetta zniknęła tak szybko i nieoczekiwanie. Jak by kamieniem w wodę. Myślał o niej przez jakiś czas, ponieważ zaczął coś do niej czuć, albo tylko tak mu to się zdawało. Szybko znalazł zastępstwo. Był bardzo młody, a razem byli ledwo kilka tygodni. A następnie uciekła. Teraz Verdas wie powód tej ucieczki. Zaszła w ciążę. Ale dlaczego nie powiedziała mu nic. Tylko po kilkunastu latach dowiedział się o swoim synu. Zamrugał kilka razy i spojrzał na chłopaka z przepraszającym wyrazem twarzy.
      - Wybacz. Dobrze mówisz, musimy jeszcze dużo omówić.



***


     No witam was po dłuuugiej, ale to bardzo długiej, niezapowiedzianej przerwie. Powód? Jakoś nie mogłam się zabrać do pisania... I laptopu przez jakiś czas nie miałam (cholerna naprawa :/) No ale jest długo oczekiwany OS. Niby miała to być ostatnia część, ale jakoś mi to nie wyszło... :D Jak zawsze Następnie tak planuję dodać rozdział na którego wgl nie mam ochoty :P, ale postaram się ^^ I gdy dokończę tego OS'a (mam nadzieję niedługo xD) Zabieram się za następnego... Świątecznego :D No taak... jak już żyję świętami. Kooocham je i wgl kocham zimę. Najlepszy czas. Teraz tylko świąteczne piosenki u mnie lecą ^^
     Okej, nie przedłużam. Mam nadzieję, że spodoba wam się 3 część OS'a :D
Pozdrawiam
          Lucy 

      


11 komentarzy:

Theme by violette