niedziela, 14 czerwca 2015

02: Spóźniłem się?



  
Dedykacja dla Tinka Malinka :*

***

Nerwowo wygładzam białą, ołówkową sukienkę, zwinnie obracając się na szpilkach w kolorze kości słoniowej patrząc to na lewy to na prawy mój profil.  I wreszcie staje przodem do dużego lustra i szeroko się uśmiecham. Idealnie.
     Odsuwam swoje falowane włosy do tyłu i z wdziękiem patrzę na perłowy naszyjnik. Kiedyś dostałam go od swojej babci. Dobre wspomnienia mam z tą żywą babunią.

     Nabieram głośno powietrza do płuc i tak samo je wypuszczam.  Pochylam się lekko nad stołkiem i z pośród porozrzucanych kosmetyków wybieram czerwoną szminkę, podchodzę bliżej lustra i podkreślam usta nią. Gdy przyglądam się mojemu makijażowi lekko marszczę nos. Muszę nabrać trochę więcej wprawy. Myślę, pocierając kącik oczy by jakoś poprawić makijaż. Coś tak myślę, że z tym dzisiaj szału nie będzie.... Trudno, jak nie dziś to jutro.
     Sięgam po granatowy żakiet powieszony  na krześle i narzucam go na swoje ramiona. Chwytam czarną torebkę i jeszcze raz spoglądam na lustro. Wszystko zgrywa się idealnie. Daje sobie w zwierciadle całusa i zwinnym krokiem wychodzę z mieszkania.
     Postanowiłam, że pojadę miejskim transportem, tak jak inni mieszkańcy Nowego Jorku. Tylko jest jedno małe pytanie, czy nie będę się za bardzo wyróżniać? Możliwe, ale co tam.
     W telefonie odszukuję najbliższą drogę do metra, a następnie jadę w stronę mojej firmy. Jest tu strasznie tłoczno, a niemiłe zapach roznoszą się dookoła. Co mnie do tego podkusiło? i Do tego niektórzy gapią się na mnie dziwnie. Jak bym spadła z księżyca. Zjeżam się i spuszczam wzrok. Czekam tylko i wyłącznie na mój przystanek.
     Gdy wreszcie orientuję się, że jestem na miejscu, szybkim krokiem wychodzę w transportu wzdychając ciężko. Pierwszy i ostatni raz jak tym czymś jechałam.
     Przewieszam torebkę przez ramię i idę spiętym i szybkim krokiem ku wyjściu. Droga do korporacji, nie trwa zbyt długo. Po paru przecznicach dochodzę do ogromnego, szklanego budynku. Na chwilę się zatrzymuję i przyglądam się temu budynkowi. Architekci naprawdę się postarali.
     Biorę kilka głębokich wdechów, prostuję się, szeroko uśmiecham się i pewna kroczę przed siebie. Wnętrze wieżowca jest tak samo eleganckie jak z zewnątrz. Góruje tu biały i brązowy kolor. Brązowe są to głównie meble.
     - Wspaniale. - szepczę sama do siebie idąc w stronę wind. Coś mi odpowiada, że biuro prezesa znajduje się na ostatnim piętrze. No i jak zawsze moja intuicja mnie nie zawodzi. Uśmiechnięta i dumna kroczę po białej wypolerowanej podłodze.
      Zaczynam zwalniać gdy widzę, że moja droga rozkorzenia się w dwie strony. Przystają na chwilkę, wydymam usta i najpierw patrzę w jedną stronę, a potem w drugą. Uśmiecham się lekko, gdy po lewej stronie widzę recepcję.  Pośpiesznym krokiem podążam w tamtą stronę.
      - Dzień dobry. - witam się grzecznie gdy widzę, że za ladą siedzi jakaś dziewczyna. Ona podnosi głowę z nad jakichś papierów i uśmiecha się lekko.
     - Witam, w czym mogę pomóc? - pyta grzecznie, przyglądając się mi uważnie i odkładając segregator na bok.
     - Nazywam się Violetta Castillo. I jestem tu nowym dyrektorem od spraw księgowości. - przedstawiam się miło, opierając dłonie od gładkie drewno.
      - A tak, oczywiście. Zebranie odbędzie się w sali konferencyjnej. - bąka poprawiając się na fotelu i przeczesując brązowe krótkie włosy dłonią. Kiwam głową. - Korytarzem prosto, a potem w prawo. Trudno jej nie zauważyć. - żartuje posyłając mi szeroki uśmiech. Jeszcze raz kiwam głową i odwzajemniam jej czyn, a potem odwracam się w wskazaną przez brunetkę stronę, bąkając ciche dziękuję.
      I nagle mnie zatyka. Chyba byłaś totalnie ślepa, że nie zauważyłam czegoś takiego. Korytarz prowadzący prosto, a po bokach szerokie, zrobione jak sądzę z jasnego marmuru, które prowadzą gdzieś, gdzie jeszcze nie wiem. Co ja mówię, nic nie wiem, gdzie co jest. Ale to wygląda naprawdę zjawiskowo. Schody prowadzą w górę, a potem skręcają po lewej w lewo, po prawej w prawą.
     - robi wrażenie, co nie? - pyta lekko roześmiana dziewczyna za moimi plecami. Odwracam  głowę i posyłam jej szeroki uśmiech.
     - Jeszcze jak. - mruczę jak by sama do siebie, a następnie robię kilka kroków naprzód. Po tym mam jak by z górki. Idę wskazaną drogą przez pracownice, a potem skręcam w właściwą stronę i wodzę ogromną ścianę ze szkła, a za nim wielkie pomieszczenie, w którym już znajdują się jacyś ludzie. Siedzą na skórzanych fotelach i po cichu dyskutują nad czymś. Siedzą dookola jak długiego tak szerokiego stołu.
     Wchodzę do sali powolnym krokiem, a następnie wszystkie oczy kierują się na na moją osobę. Lekko się rumienię, lecz sadzę, że tego nie widać, ponieważ mam dość dużą warstwę podkładu.
     Bąkam ciche przywitanie i zasiadam przy pierwszym krześle z brzegu, kładąc swoją torebkę obok fotelu.
     - Dzień dobry. - słyszę jakiś kobiecy głos. Podnoszę głowę do góry i widzę Zgrabną kobietę siedzącą przedemną. Nawet nie zauważyłam kiedy tu usiadała. Ma blond włosy, obcięte starannie na boba. Bardzo ładnie wygląda. Jej makijaż jest idealny, a uśmiech szczery i szeroki.
     - Dobry. - mówię odwzajemniając jej czyn.
     - Nazywam się Sabrina. A ty, pewnie jesteś Violetta. - mówi pochylając sę troszkę do przodu. Marszczę lekko brwi.
     - Tak, miło mi. - odpowiadam wyciągając rękę do przodu. Dziewczyna od razu chwyta ją i ściska lekko. Ma naprawdę delikatne dłonie.
     - Skąd wiesz jak mam na imię? - pytam gdy troszkę się rozluźniam. Dziewczyna posyła mi łobuzerski uśmiech i wyciąga z nad stołu jakąś czarną książkę i podsuwa ją bliżej. To kalendarz. Widzę na nim swoje imię i nazwisk, a także logo firmy.
      - Pozwoliłam sobie wziąć to. Ponoć jesteśmy jednymi kobietami w radzie. - mówi dość cicho, ale i tak widać, że jest strasznie podekscytowana. Aż dyga z tego wszystkiego.
     Posyłam jej miły uśmiech i nic więcej. Wydaje mi się jakaś dziwna, ale nie mogę jej osądzać po wyglądzie.
     Nagle ciszę pomiędzy mną z Sabriną przerywa otwierane się drzwi, a za szklaną ścianą widzę paru elegancko ubranych mężczyzn. Bez słowa przechodzą koło nas i zasiadają przy stole. Ta atmosfera jest strasznie ciężka, ale mam nadzieję, że z czasem się rozluźni.
     Za szybą widzę tą samą dziewczynę, która była na recepcji i jakiego mężczyznę. Hmm... blondyn.On chyba jest zdenerwowany. Chodzi nerwowo po korytarzu i mówi coś do dziewczyna, która szybko zapisuje coś w notesie, a potem mówi i pokazuje na salę. Mężczyzna odwraca się  i patrzy na nas i wyższością, a potem wolnym krokiem wchodzi do pomieszczenia.
     - Witam. - mówi poważnie odchodząc do stolika w kącie i bierze jakieś papiery. Dokładnie przyglądam mu się.
     - Pana prezesa jeszcze nie ma? - pyta jakiś mężczyzna siedzący za stołem. Blondyn ciężko wzdycha i odwraca się do nas przodem.
     - Jeszcze nie, ale jest już w drodze. - mówi posyłając nam sztuczny uśmiech. Właśnie teraz dostrzegam jego oczy. Są fiołkowe. Prześlicze. Nigdy jeszcze takich nie widziałam.
     Słyszę jak Sabrina nabiera głośno powietrza do płuc. Pewnie też zauważyła te prześliczne oczy.
     Nagle do sali wbiega zdyszany wysoki mężczyzna z czarnym garniturze. Ciężko dyszy i opiera się o ścianę parząc na blondyna przepraszająco z miłym uśmiechem. Zaś tamten tego nie odwzajemnia. Ma zaciśnięte usta i mordujący wzrok utkwiony w szatynie.
     - Spóźniłem się? - pyta nadal zdyszany mężczyzna podchodząc bliżej blondyna.
     - Nie. - warczy ironicznie, ale ja to słyszę, gdyż siedzę blisko nich. - Gdzie ty do cholery byłeś?! - mruczy wściekle mężczyzna z niesamowitymi oczami
     Szatyn podchodzi bliżej i mówi coś przez zaciśnięte zęby lustrując całą salę.
     - Dobra, zaczynamy. - mówi blondyn robiąc kilka kroków do tyłu. Szatyn wypuszcza powietrze z ust i odwraca się w naszą stronę  pełnej okazałości.


          


No i proszę mamy 2 rozdział, powoli wprowadzam to wszystko w bieg :D
Nie mam pojęcia co napisać :/ Jest strasznie gorąco, a nie chce mi się iść na dwór :/ Kicha...
Jak mi się nie chce nic robić... wczoraj obudziłam się z rana pojechałam do Sokółki na festiwali, tańczyłam boso na betonie, a gdy wróciłam to od razu do rodziny pojechałam.
Zabiegany dzień był...
Okej, nie przedłużam i czekam na wasze opinie
Pozdrawiam

     Lucy

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Wspaniały rozdział, Fiolka jak się wystroiła xD Nigdy więcej nie skorzysta z transportu miejskiego ;D Coś czuję, że zaprzyjaźni się z recepcjonistką, a Sabrina hmm... mi też wydaje się dziwna ^.^ Tym szatynem jest Leoś, no nie? *.*
      Czekam na trójeczkę ;-)
      Wielkie dzięki za dedyk, nie spodziewałam się. To dla mnie zaszczyt xD Kocham♥
      Buziaki ;-***

      Usuń
  2. Przepraszam za reklamę, ale zaczynam od nowa, zapraszam :)
    http://w-zyciu-chodzi-o-milosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Theme by violette